Monday, 13 December 2010

Póki trwa 2010...

A gdyby tak dla odmiany nie robić długiej listy noworocznych postanowień, żadnych tam schudnięć, ulepszeń, popraw, drugich podejść, zgłębień, zmian, przemian, żadnych obietnic, żadnych „będę”, „nie będę”, „nigdy już”, „od teraz już zawsze”? Gdyby tak pierwszego stycznia zacząć bez rankingu rzeczy, na które jesteśmy zbyt leniwi lub nie dość wytrwali, bez listy przyszłych wyrzutów sumienia, bez samookłamywania się nalepionego na lodówkę lub ukrytego na ostatniej stronie notesu? Gdyby tak raz pójść na całego, bo w końcu nowe dekady chyba są od tego, żeby tak zupełnie dać się porwać, oderwać od dekad minionych, przeterminowanych, zepsutych...?

Gdyby tak zapisać tylko jedną rzecz, jedno marzenie, to od zawsze marzone, odmarzane ciągle na nowo, to które gdzieś się zapodziało wśród zbędnych kilogramów i ogólnej niedoskonałości naszej, naszych ciał i naszych kont, naszej rutyny, której nigdy nie planowaliśmy, a w którą wpadliśmy jak mucha do zupy, bezwiednie i bezsensownie, na skutek braku przemyślenia trajektorii lotu i tej nieszczęsnej grawitacji, co nie robi wyjątków...?

A co najważniejszje nie trzeba by dawać nikomu żadnych wyjaśnień! Po prostu zapisać to jedno jedyne i od razu zaniechać trybu przypuszczajacego, potencjalnego, życzeniowego. Zapomnieć o niweczącej końcówce „–by”. Nie powiedzieć już nigdy „poszedłbym”, „pojechałabym”, „zrobilibyśmy” ani „gdybym miał”, „gdybym nie była”. Zamiast form wątpliwych i chwiejnych wybrać formy zdecydowane. Zrobię, wyjadę, stworzę, napiszę, przeniosę, powiem.

Gdyby, gdyby, pogdybać można, pogdybać wolno, mamy prawo do gdybania! W końcu po coś istnieje tryb przypuszczający, po coś istnieją pytania retoryczne i przysłówki i wszystkie dźwięki, które wydajemy z siebie mówiąc o przyszłości mniej prawdopodobnej. Więc póki trwa 2010, gdybajmy! A potem...

Tuesday, 7 December 2010

Rozwiośnienie

Kiedy po tygodniach deszczowych dni przestaje padać, ogarnia nas rozwiośnienie. Jest sobota rano i uchylając oko widzę, że nie pada, nie dżdży, nie kapie, nie bryzga, nie zacina, nie zanosi się, nie dudni deszczem o szyby, nie spływa rzeką w dół ulicy. Ani cienia ulewy, ani odrobiny kapuśniaczku, powietrze nie pachnie oberwaniem chmury. Zrywamy się z łóżka i po szybkim śniadaniu ruszamy na spacer, aby nie przegapić tej grudniowej wiosny, tego późnojesiennego wybryku.

Wygodne buty, kurtka i aparat. To nic, że nie ma słońca na błękitnym tle.To nic, że wiatr jest zimny. Idziemy i idziemy, i nie ma końca to miasto, owinięte plażami jak wstążką, otoczone górami jak brzegiem piaskownicy. Rozwiośnieni wracamy do domu i wiemy, że jutro pewnie znowu będzie padać. Ale to nic. To tylko kantabryjskie myto, w ratach rozłożone na jesienne i zimowe miesiące.

Tuesday, 30 November 2010

Literować albo nie literować

Julian Tuwim napisał:

Abecadło z pieca spadło,
O ziemię się hukło,
Rozsypało się po kątach,
Strasznie się potłukło:
I -- zgubiło kropeczkę,
H -- złamało kładeczkę,
B -- zbiło sobie brzuszki,
A -- zwichnęło nóżki,
O -- jak balon pękło,
aż się P przelękło.
T -- daszek zgubiło,
L -- do U wskoczyło,
S -- się wyprostowało,
R -- prawą nogę złamało,
W -- stanęło do góry dnem i udaje, że jest M.

Abecadło Tuwima z pieca spadło, a moje wypadło z paszportu i razem z moimi dwoma imionai i nazwiskie prowadzi ze mną wojnę podjazdową - na klawiaturze komputera, w bankach i urzędzach.

Moja strategia wojenna opiera się na użyciu broni prostej i niedrogiej w użyciu. Na ogół dostępne są dwa warianty – długopis lub ołówek – i co najważniejsze oba sprawdzają się w akcji. Tak więc kiedy idę do urzędu, do banku, wyrobić kartę do biblioteki lub bilet miesięczny, dokładnie wiem co robić, kiedy na ogół nieszczęśliwa osoba po drugiej stronie stołu, za ladą czy też w okienku pyta mnie: ¿Como se llama usted?, wiem dobrze, co robić. Spokojnie i powoli odpowiadam i zaraz dodaję, z bronią w ręcę, że łatwiej będzie, jeśli swoją godność napiszę na kawałeczku papieru. I tu urzędnik czy też inny człowiek posiadający władzę przytakuje i docenia moją propozycję. Inna strategia to rzecz jasna użycie dokumentu tożsamości. W obu przypadkach są jednak konieczne dodatkowe wyjaśnenia – co jest imieniem, a co nazwiskiem oraz nie lada problem administracyjny, czyli dlaczego mam tylko jedno nazwisko, a nie dwa jak wszyscy normalni obywatele (Hiszpanie mają dwa nazwiska – jedno od ojca i jedno od matki, na skutek czego nie tylko mąż i żona, ale także ich dzieci mają różne nazwiska, a w rodzinie jedynie rodzeństwo nazywa się tak samo). Po tych wszystkich podjazdach i podejściach, zmaganiach i trudach, wygrywam bitwę.

Ale wygrać bitwę to nie to samo co wygrać wojnę. A wojna trwa i za sprawą technicznych rozwiązań staje się coraz bardziej wyrafinowana. Do konfrontacji z klawiaturą potrzebne jest dużo cierpliwości. Jeśli zachowa się spokój, sprawa jest do wygrania. Ale najbardziej zabójcza broń abecadła jest wbrew pozorom dużo prostsza i bardziej skuteczna. Ta broń to telefon.

Przez telefon nic się nie da napisać. Nie da się wskazać palcem, nie da się uśmiechem próbować zdobyć sobie życzliwość rozmówcy. Przez telefon jesteśmy bezbronni, rozbrojeni, bezradni i nie mamy szans z abecadłem! Sytuacja z początku wygląda podobnie. Pani pracująca dla banku, w którym masz konto, ma pomóc ci uruchomić kartę kredytową. Wszystko gra, więc przechodzicie do rzeczy no i pani pyta: ¿Como se llama usted? Odpowiadasz i zanim skończysz, zdajesz sobie sprawę, że jesteś w pułapce. Abecadło wygrało, a ty nie masz wyjścia - musisz literować. A kto próbował, ten wie, że literowanie wcale nie jest tak oczywiste, jak się wydaje i że literowania także trzeba się na uczyć. W przypadku karty kredytowej przychodzi potem kolej innych pytań, nieraz nie mniej skomplikowanych niż te nieszczęsne dwa imiona i nazwiska.

Ale przy odrobinie szczęścia trafimy na panią, która zna hiszpańską geografię. I tak od „a jak Andalucia”, „b jak Barcelona”, „c jak Cadiz” aż po „z jak Zaragoza”, nasza karta zostanie aktywowana, a my zwyciężymy abecadło i inne przypadłości obcokrajowca.

Ps. Wróg mimo wszysto śmieje się ostatni- w Hiszpanii nie mam miast zaczynających się na „k” i „w”.

Thursday, 25 November 2010

Terapia antyjesienna

W końcu nadszedł czas na od dawna zapowiadane przepisy!

Dzisiaj prosta przekąska o właściwościach antydepresyjnych, antydeszczowych, antyjesiennych.

Składniki: morcilla de Burgos (najbardziej znany rodzaj hiszpańskiej kaszanki), jedno mango (można zastąpić brzoskwinią). Oliwa z oliwek do smażenia.

Co tu dużo opisywać: mango obrać i pokroić. Morcillę pokroić w plastry grubości około 1.5 cm. Smażyć na wolnym ogniu z obu stron.

przepisy

ps. Należy uważać aby jedzenie pozostawione na pataleni nie przypaliło się w trakcie robienia zdjęć ;)

Wednesday, 24 November 2010

Słowniczek wyrazów często używanych

Abażur, brudnozielony, czarnoksiężnik, donikąd, Eskimos, falochron, gdzieniegdzie, hardy, Iliada, jak gdyby, krużganek, lekkoduch, łodyżka, makulatura, niepohamowany, obopólny, ósmoklasista, przyrząd, rzęsisty, stutysięczny, śledź, tężyzna, urażony, wstążeczka, znienacka, źdzbło, żyłka – oto wybór słów ze „Słowniczka wyrazów często używanych,których pisownię warto zapamiętać”, umieszczonego między rozdziałem na temat przecinka i zbioru dyktand w małej niebieskiej książeczce o kujońskim tytule „Ortografia na bardzo dobry”, wydanej w Warszawie w 1994 roku.

Nie wiem, czy wyżej wymienone to najważniejsze słowa w naszym słowniku, spodobała mi się jednak ta alfabetyczna lista wyrazów wyjętych z kontekstu, zgrupowanych według innego niż zwykle kryterium. Bo jak często rozprawiamy o abażurach,ósmoklasistachi brudnozielonych wstążeczkach?

Moja ortograficzna książeczka pełna jest zasad i przykładów, wszystko układa się w miarę logicznie jeśli skupić się na regułach polskiej ortografii. Jeśli jednak zapomnieć o tej niewdzięcznej misji szerzenia poprawnej pisowni, to ukażą się nam połączenia intrygujące nie tylko ortograficznie ale również – aż strach to powiedzieć – poetycko.

I tak na przykład, słowa „drzemać” i „modrzew” stoją koło siebie nic a nic nie przypuszczając, jak dobrze się uzupełniają. „Wszystko” i „zawsze” niby reprezentuję wyjątki pisowni „rz”, ale tak naprawdę są młodzieńczym wyznaniem miłości. „Łóżko, wzwyż, żarówka” mogłyby być opisem skromnej sypialni, „schyłek, schab, wschód” przepowiednią na temat kolejnego źródła świńskiej grypy, a lista nazw pisanych wielką literą przyprawia o zawrót głowy, jeśli wyobrazić sobie podróż z przystankami na trasie „Kreta”, „Wyspy Owcze”, „Półwysep Bałkański”.

Mój ulubiony rozdział to mimo wszystko „Pisownia wyrażeń przyimkowych i przyimków złożonych”. Znaleźć tam można następującą listę wyborów i sytuacji życiowych: „na przemian”, „po kryjomu”, „w poprzek”, „na przełaj”, „w zamian”, „na wyrost” oraz dwa wyjątki: „nawzajem” i „poniewczasie”.

Na koniec kilka perełek z wspomnianego już rozdziału na temat przecinka:
„Tegoroczny młodzieżowy festiwal przebiegał nadzwyczajnie spokojnie.”
„Dozorca był niesympatyczny, ale pracowity.”
„Piotrze, zadzwonię wieczorem do ciebie.”
Oraz gwóźdź odcinka:
„Marta jest, moim zdaniem, niezwykle uprzejma.”

Tuesday, 23 November 2010

Słupki i krzywe, czyli o pogodzie

O listopadzie można też w tonie bardziej praktycznym – w postaci słupków i krzywych. I tu bez niespodzianek – w listopadzie pada najwięcej. To znaczy potwierdzają się podejrzenia wysnute na gruncie obserwacji – pada mniej więcej co 15 minut, czyli nie dość czasu żeby suchą głową wyskoczyć do sklepu na rogu kiedy skończy się wino, mąka, jajka.

Co do temperatury, będzie jeszcze parę stopni zimniej, ale za to z mniejszą ilością deszczu, co oznacza, że czapki raczej zostaną w szufladzie, oprócz tych dni, kiedy miasto przeszyje zimny, górsko-morski wiatr.

Dla porównania: listopadowe opady w Krakowie to średnia 45 mm, w Glasgow 130mm. W Santander 144mm. Innymi słowy, dla jednych z deszczu, dla innych z mżawki pod rynnę.

From el blog - santander

Źródło: http://es.wikipedia.org/wiki/Santander na podstawie Instituto Nacional de Meteorología.

Monday, 22 November 2010

Jest listopad

Jest listopad. Za chwilę święta. Będziemy mogli przejrzeć się w oczach dawno niewidzianych bliskich. Będzie dużo jedzenia. Będzie herbata z mlekiem i długie poranki w piżamach. Będą chwile przyjemne i słodkie. Będzie też zakłopotanie i niezrozumienie, konlifkty opinii i interesów, różnice w planach na przyszłość. Będzie wojna o ostatni kawałek sernika. Wojna o kanapę. O to, kto robi następny kubek. Oprócz tego spacery, sprzątanie, patrzenie na śnieg, mokre skarpetki na kaloryferze, siedzenie przy kominku, przy winie, przy kuchennym stole. Bezsensowne zdjęcia.

Jest listopad. Trzeba walizkę wyjąć spod łóżka, otrzepać ją z kurzu, przygotować na pielgrzymkę, którą jak my podejmą inni, zmuszeni mieszanką obowiązku i tęsknoty.

Jest listopad. Urząd miasta wywiesił już dekoracje, jeszcze niazapalone mokną w deszczu, szarpane wiatrem. W oknach wystawowych już czerwono. Tu i tam choinki. Śmiesznie trochę wyglądają na tle palm i fal.

Jest listopad. Czas szukać prezentów.

Jest listopad. Przed oczami mam klify i plaże jeszcze niepogrążone w deszczu.

Za pół roku będzie maj.