Sunday 31 January 2010

Lokomotywa

Kiedy miałam dwa latka, dostałam zabawkę, która wyjątkowo utkwiła mi w pamięci. Była to mała kolorowa lokomotywa. Nazywałam ją Lotula. Miała wszystko, co prawdziwa lokomotywa powinna mieć – komin, koła i miejsce dla maszynisty. Ale dla mnie najważniejsze było co innego. Lotula była lokomotywą wyjątkową – miała sznurek i dzwonek. W miarę jak stawiałam swoje niepewne kroki, Lotula podążała za mną, jak pies na smyczy. W miarę jak podążała za mną, jej koła szły w ruch, a wraz z nimi mały dzwonek. I tak spędziłam kilka dobrych wakacyjnych miesięcy każdego roku z moją Lotulą, odkrywając świat po swojemu. Lotula była moim pierwszym biletem do wolności, której potrzebę tak dobrze rozumieli wtedy moi rodzice. Dzięki Lotuli mogłam wędrować prawie bez ograniczeń – jedynym ograniczeniem był słuch moich rodziców. Kiedy dzwonek Lotuli powoli ucichał, znaczyło to, że zawędrowałam zbyt daleko jak na rozmiar moich stóp w plastikowych sandałkach. Wtedy szybko przenosili mnie z obrzeży do centrum świata, który w rzeczywistości był mała doliną w gaju oliwnym. Centrum tego świata była grupka namiotów i kilka turystycznych krzeszeł. Ale tak długo jak pozostawałam w zasięgu ich sluchu, byłam wolna i wracałam z własnej woli.

Nie wiem, co stało się z Lotulą. Tak jak inne zabawki zniknęła gdzieś, zapomniana i niedoceniona. Być może pewnego dnia urwał się sznurek lub rozpadły się kółka, bez których dzwonek stracił swą bezcenną moc i czar Lotuli prysł. A może jest gdzieś dalej w jakimś starym pudle, skazana zna emeryturę wśród zabawek, które okazały się być mniej wpływowe.

Dzisiaj, siedząc w hiszpańskim pociągu nowej generacji, który jedzie z prędkością 300 km na godzinę i którego kosmicznie wyglądająca lokomtywa w niczym nie przypomina mojej Lotuli, myślę sobie, że tak naprawde dalej wędruję po tamtym gaju pełnym oliwek. Nie potrzebuję już ani sznurka, ani dzwonka, nie ma też plastikowych sandałków, a jednak kilka rzeczy w ogóle się nie zmieniło. Kiedy jest mi źle lub kiedy ogarnia mnie strach, wracam do centrum. Z każdym dniem mam ochotę iść dalej i dalej i za każdym powrotem, muszę pokonać większy dystans. Nie zmieniła się też ta wolność, którą tak sprytnie i wcześnie przekazali mi rodzice w postaci plastikowej zabawki. Wolność wyboru, drogi i sposobu.

I może to właśnie jest odpowiedź na to nieznośne ‘dlaczego’ omijane przez mnie z daleka, nie tylko w rozmowach z najbliższymi. Dlaczego wyjeżdżasz, dlaczego nie mieszkasz tu, dlaczego cię nie ma, dlaczego wybierasz, a nie akceptujesz tego, co wybrano za ciebie.
Może to wszystko sprawka Lotuli.

A locomotive

When I was two years old I got a toy which especially stuck in my memory. It was a small colourful locomotive. I named it Lotula. It had everything that a real locomotive should have – wheels, a chimney and a seat for the driver. But for me the most important thing was something else. Lotula was a special locomotive – it had a piece of string and bell. As I was making my first insecure steps, Lotula would follow me, like a dog on a leash. As it was following me, its wheels would move, setting the bell into motion. And so I spent at least a couple summer months each year with my Lotula, exploring the world in my own way or to my own liking. Lotula was my first ticket to freedom, the need of which my parents understood so well at that time. Thank to Lotula I was able to wander almost without any limitations – the only one was my parents’ hearing. As the sound of the bell was slowly dying away, it meant I had wandered too far for the size of my feet in little plastic sandals. Then they would carry me back from the outskirts to the centre of the world, which in reality was a small valley in an olive tree forest. The centre of this world was a bunch of tents and some folding chairs. But as long as I stayed within their hearing range, I was free and would return out of my own accord.

I don’t know what happened to Lotula. Just like other toys, it disappeared somewhere, forgotten and unappreciated. Maybe the string broke one day and the wheels feel apart, without which the bell lost its priceless power and Lotula’s magic vanished. Or maybe it’s still there, in some old box, condemned to a retirement among toys which turned out be less influential.

Today, sitting on one of the new generation of Spanish trains, travelling at 300 km per hour, a train whose cosmically looking locomotive does not resemble my Lotula in the slightest, I think I am still wandering in that forest full of olive trees. I don’t need a string or a bell and I don’t have plastic sandals either, yet some things haven’t changed at all. When I’m not well or when fear gets hold of me, I return to the centre. Every day I feel like going further and further, and with each return I need to cover a greater distance. The freedom, which my parents so cleverly and early handed over to me in the shape of a plastic toy, hasn’t changed either. A freedom of choice, way and manner.

And maybe this is an answer to the unbearable ‘why’, which I’ve been giving such a wide berth to, not only in conversations with the ones who are closest to me. Why are you leaving, why aren’t you living here, why aren’t you here, why are you choosing instead of accepting what has been chosen for you.

Maybe it’s all Lotula’s doing.