Saturday, 24 October 2009

Zegarek

Obudziła się. Dzień po urodzinach, świętowanych w weekend, bo w tygodniu czasu brak, bo praca, bo zakupy, bo obiad, bo podłoga brudna, bo to nic takiego, bo dzień jak każdy inny, bo szkoda czasu na myślenie o jego naturze.

Więc jeszcze pięć minut, i jeszcze pięć, i jeszcze 2, jeśli kanapkę kupię a nie zrobię. A jeśli torebkę spakuję myjąc zęby, zamiast 2 mogą być 4. Ale potem czas wstać. Nogi nieswoje sterczą nad zakurzonym parkietem, ręka szuka po oomacku okularów, siła woli walczy nad ciężarem snu i w końcu zrzuca go razem z nocną koszulą, upycha z nią pod poduszkę.

Jak zwykle najpierw zegarek na rękę, dzień to kraina kontroli – pilnować trzeba języka, wyrazu twarzy, kontrolować żarty i uwagi, minutę do minuty dodać, by potem kolejną godzinę wykreślić z kalendarza, a potem dzień, tydzień, miesiąc.

I tu poranny świat rozbija się o kant nieprzewidzianego. Zegarek stanął. Uparcie wskazuje tą samą godzinę, godzinę opóźnionej pobudki. Po plecach przebiega lekki dreszcz. Czas zatrzymany w dzień po urodzinach. Czas zamrożony, czas uduszony, czas drwiący złowieszczo.

Spojrzała na zegarek. Nastąpił potok myśli racjonalizujących. Że to nic nie znaczy, i że bzdura, bez sensu, strach z palca wyssany, panika niedorzeczna, że to bateria, sprawa techinczna, zwykły zbieg okoliczności. A jednak strach zaczął platać jej figle, plątał palce na guzikach koszuli, skarpetki wybrał nie do pary, w lustro kazał jej patrzeć tylko na wpół świadomie, ledwo dała radę zapanować nad rozszalałą po nocy grzywką.

Zegarek schowała do wewnętrznej kieszeni torebki, zapinanej na zamek. Lepiej go mieć pod kontrolą, lepiej niech już nie oddaje się szaleństwu, przynajmniej nie dziś.

Dzień cały roztargniony. Nieswój jakiś, jak pożyczony sweter w zimny dzień. Ze zwiększoną uwagą przechodziła przez ulice i wsiadała do windy. Nie mówiła podczas jedzenia tak na wszelki wypadek i nie piła łapczywie. Rzecz jasna nawet nie spojrzała w stronę niebezpiecznie wymykających się z dłoni nożyczek i noży. Poszła spać grzecznie, nie prowokując myśli do eskapad dalszych niż kolor spodni na kolejny dzień. Lepiej dmuchać na zimne. Nie wywoływać. Nie drążyć.

Dopiero kilka dni poźniej, gdy stała w kolejce do zegarmistrza, przypomniało się jej, że zegarek dostała na urodziny. I że co roku bateria grzecznie pozwalała narodzić mu się na nowo, sama odchodząc nad ranem.

The watch

She woke up. The day after her birthday, celebrated during the weekend, because there is not enough time during the week, because the dinner has to be made, because the floor is dirty, because it’s nothing special, a day like any other, because thinking about this day is a waste of time.

So another five minutes, and another five and another two if I buy the sandwich instead of making it myself. And if I pack my bag while brushing my teeth it can be four instead of two. But then it’s time to get up. ….Legs are sticking out over the dusty floor, the hand is blindly looking for the glasses, willpower is fighting with the weight of sleep and eventually shakes it off together with the nightie, stuffing it under the pillow.

As usual, first the watch on the wrist. A day is a world of control – you need to control your language, your facial expressions, control jokes and remarks, add a minute to a minute in order to be able to get through another hour, day, week and month of the calendar.

And here the morning world shutters against the edge of the unpredictable. The watch has stopped. It stubbornly shows the same hour, the hour of the late wake-up. A light shiver runs down her spine. The time has stopped a day after her birthday. The time frozen, strangled, laughing menacingly.

She looks at the watch. A flow of rationalizing thoughts comes over her. That it doesn’t mean anything, that it’s nonsense, simply fear plucked out of thin air, ridiculous panic, that it’s just the battery, a technical thing, sheer coincidence. And still fear starts playing tricks on her, it confuses her fingers on the shirt buttons, chooses socks that don’t match, makes her look into the mirror only half-consciously, hardly allows her to control the fringe gone crazy after the night.
She puts the watch away into the zipped pocket inside her bag. Better have it under control, better not lose it, especially not today.

The whole day absent-minded. Feeling strange, like a borrowed jumper on a cold day. She crosses the street and gets into the lift more carefully than usual. She doesn’t speak while eating just in case and doesn’t drink gluttonously. Obviously she doesn’t even look at scissors or knives that could dangerously slip out of hands. She goes to bed like a good girl, not provoking her thoughts to escapades further than the colour of her trousers for the following day. Better blow on cold tea. Not jinx it. Not split hairs.

It wasn’t until a few days later, when she was standing in a line at the watchmaker’s that she remembered she had got the watch as a birthday present. And that every year ever since the battery allows it to be reborn by passing away in the early morning.

Tuesday, 20 October 2009

Konkurs rozstrzygnięty

Konkurs rozstrzygnięty. Najlepszy miesiąc na pobyt w Madrycie to wrzesień. Dni ciepłe, ale nie gorące. Noce chłodne, ale nie zimne. Życie jest jak sztormowy dzień na gorącym wybrzeżu, kiedy z ulgą i przyjemnością zakłada się skarpetki i długi rękaw w środku dnia. Kiedy w nocy trzeba otulić ciało kawałkiem tkaniny . Jak spokojny dzień po szalonej nocy pełnej halasu i wina. Jak czytanie pod pledem, z kubkiem herbaty w ręce, w najdłuzszy z deszczowych dni.

Madryt wypoczęty, przeciągający się we wczesno-jesiennym słońcu, zrzucający z gracją liście, spełniony po letniej fali turystów, gotowy pokazac swoją inną, łagodniejszą twarz.

Jeśli wrócę tu kiedyś za kilka lat, chcę wrócić we wrześniu.

And the winner is...

And the winner is September. September is the best month for a stay in Madrid. Days are warm, but not hot. Nights are chilly, but not cold. Life is like a stormy day on a hot coast, when relieved and pleased one puts on some socks and a long sleeve in the middle of the day. When at night one has to wrap the body in some sort of cloth. Like a calm day after a night fool of noise and wine. Like reading under a quilt, with a cup of tea in hand, on the longest of rainy days.

Madrid is relaxed, stretching lazily in the early-autumn sun, shedding leaves with grace, fulfilled after the summer wave of tourists, willing to show us the other, more gentle face.
If I ever return here in a few years, I want to return in September.