15 miast, 20 drużyn. 51 strzelonych goli. 18700 kilometrów. Samolotem, pociągiem, autobusem, samochodem, taksówką, metrem, na nogach. 9 miesięcy.
A wszystko dzięki chlopięcej zachciance, dzięki kolekcji piłkarskich szalików i koszulek, szczelnie zawiązanych w dużym worku na śmieci, na dnie szafy pewnego szkockiego chłopca. To tam się wszystko zaczęło.
Gdyby nie ta zachcianka, nie byłoby mnie teraz w pociągu między miastem, które ukochał sobie Hemingway, a miastem, w którym niespodziewanie przyszło mi spędzić 2 lata. Wśród wielu innych, ominęłoby mnie również spacer po ulichach pachnących jaśminem i pomarańczami, muzuem złapane w rybią łuskę, krowa żująca trawę w polu z widokiem na rozwiane morze, blask świątecznych ozdób na palmach.
Nasz ślad rozciąga się po półwyspie jak pajęczyna. Ma jeden centralny punkt i wiele symetrycznie rozchodzących się odnóg. Do lepkich od ciekawości nici przylepiały się jak muchy wyjazd po wyjeździe, pełne życia stworzenia zlepione ze wspomnień i wrażeń. Teraz nastał czas pająka, który zanim uda się w kolejne miejsce, musi lekko i zwinnie przejść po usnutych przez siebie niciach i, połykając skrzętnie wszystkie stwory napotkane po drodze, uchronić je od uschnięcia i zapomnienia.
Zieleń gór, palm, rzek w wąwozie, butelek po winie, trawy łąk. Suchy kolor ziemi pooranej przez rolników, przez czas, przez wyschnięte strumienie. Lekka biel wiatraków, żagli, piany na groźnych falach. Czerń wulkanu, karaluchów, nocy widzianej z pociągu, smutnych oczu przegranych.
Wszystkie chwile nieistnienia, kroki i wizyty bez śladu, immunitet odwiedzającego, nieszkodliwość przyjezdnego spojrzenia, niewinność pierwszego i być może ostatniego razu.
Wszystko to na zawsze pozostałby nieodkryte i niedoświadczone, gdyby właściciel tamtego worka na śmieci nie wpadł na swój futbolowy pomysł.
A wszystko dzięki chlopięcej zachciance, dzięki kolekcji piłkarskich szalików i koszulek, szczelnie zawiązanych w dużym worku na śmieci, na dnie szafy pewnego szkockiego chłopca. To tam się wszystko zaczęło.
Gdyby nie ta zachcianka, nie byłoby mnie teraz w pociągu między miastem, które ukochał sobie Hemingway, a miastem, w którym niespodziewanie przyszło mi spędzić 2 lata. Wśród wielu innych, ominęłoby mnie również spacer po ulichach pachnących jaśminem i pomarańczami, muzuem złapane w rybią łuskę, krowa żująca trawę w polu z widokiem na rozwiane morze, blask świątecznych ozdób na palmach.
Nasz ślad rozciąga się po półwyspie jak pajęczyna. Ma jeden centralny punkt i wiele symetrycznie rozchodzących się odnóg. Do lepkich od ciekawości nici przylepiały się jak muchy wyjazd po wyjeździe, pełne życia stworzenia zlepione ze wspomnień i wrażeń. Teraz nastał czas pająka, który zanim uda się w kolejne miejsce, musi lekko i zwinnie przejść po usnutych przez siebie niciach i, połykając skrzętnie wszystkie stwory napotkane po drodze, uchronić je od uschnięcia i zapomnienia.
Zieleń gór, palm, rzek w wąwozie, butelek po winie, trawy łąk. Suchy kolor ziemi pooranej przez rolników, przez czas, przez wyschnięte strumienie. Lekka biel wiatraków, żagli, piany na groźnych falach. Czerń wulkanu, karaluchów, nocy widzianej z pociągu, smutnych oczu przegranych.
Wszystkie chwile nieistnienia, kroki i wizyty bez śladu, immunitet odwiedzającego, nieszkodliwość przyjezdnego spojrzenia, niewinność pierwszego i być może ostatniego razu.
Wszystko to na zawsze pozostałby nieodkryte i niedoświadczone, gdyby właściciel tamtego worka na śmieci nie wpadł na swój futbolowy pomysł.
Pająk chrupie po cichu i już myśli, gdzie by tu usnuć kolejną sieć.