Powtarzalność (małych) dworców autobusowych. Ich niczym nieuzasadniona wielka przestrzeń i niewytłumaczalny brud. Jak gdyby zawsze było tam pełno ludzi i nastała właśnie tylko chwilowa ulga w ruchu. Nieuprzejma obsługa, znudzona i zrezygnowana. Panie w informacji turystycznej, które nie zwracają uwagi na zgubionych turystów. Enigmatyczni kierowcy, pojawiają się, ku uciesze pań w kontrolce, i znikają, tak aby miał czas na kolejną kawę z fusów w szklance. Zżółkły rozkład jazdy, trudny do rozszyfrowania, pełny tajemnych znaków i literek, przez które tyle razy czekaliśmy na daremno i musieliśmy zawrócić. W końcu panie w toaletach, obrażone i wyniosłe, egzekwujące ceny o wiele zbyt wygórowane jak na jakość oferowanych usług. Ten nieodzowny szary papier toaletowy, połamane klamki i uchwyty, pusty pojemnik na mydło i poplamione rdzą lustro. Tanie bary, pogrążone w ciemnych kątach lub korytarzach, których nikt by nigdy nie odwiedził, gdyby nie wczesna lub późna godzina i bilet na autobus za najwyżej kwadrans.
Siedzimy jak tuzin innych osób w takim barze i usiłujemy przelać herbatę z parzącego metalowego dzbanuszka do filiżanki. Większość herbaty rozlewa się po stole, jednak udaje się filiżanke napełnić. Czyżby rozlewanie było wkalkulowane w cenę? Rogalik, który nigdy nawet nie słyszał o swoich paryskich kuzynach, namaka herbatą i mimo wszystko spełnia swoją rolę – uspokaja żołądek, podekscytowany kolejną podróża, setką kilometrów, nieznanym smakiem wody.
Ile osób siedzi tak jak my przy lepiącym się stoliku, pogrążonych w myślach o tym, jak będzie tam, gdzie jedziemy? Ile osób przezornie ściska przed sobą plecak, w którym przemycamy wszystko i tylko to, co niezbędne? Niewiele tego. Szczoteczka do zębów, pasta na spółkę, lekki ręcznik, para spodni na zmianę, krem na słońce. Notes z adresami, paszporty, karta bankowa i trochę pieniędzy. I do wyboru: 1984, Romeo i Julia, Kapuściński, Czarodziejska Góra, czyjeś dzieła wybrane. Wybór na ogół przypadkowy, bo książki w podróży przygarnia się i porzuca. Nigdy więcej nie będziemy czuć tak mocno, że to książka wybrała nas, a nie my ją, czekając na ławce na peronie, pod łóżkiem w hostelu.
Dworzec budzi się trochę na chwilę przed odjazdem pierwszych autobusów. Każdy podąża w swoją stronę i za chwilę wszystkie dusze podróżników, pozwolą swoim przypadkowym ciałom zasnąć w najniewygodniejszych pozycjach, w hałasie silników, w upale zamkniętych okien. One same będą zajęte układaniem pudełek w szafie pamięci. Powieszą ubrania rozsypane na podłodze, poskładają bieliznę, poparują skarpetki. W końcu ktoś musi od czasu do czasu posprzątać, zasłać sny pozszywane ze skrawków wszystkiego, co zobaczone, usłyszane i spróbowane. Trzeba zrobić miejsce na kolejny dworzec, jakkolwiek nie byłby podobny do poprzedniego.