Saturday 14 August 2010

Koniec świata

Niecodziennie odwiedza się koniec świata. W ogóle to końców jest kilka. Na południu, północy, wschodzie i zachodzie. Najbardziej powodzi się chyba tym zachodnim. Podczas gdy pozostałe kierunki, jakkolwiek tajemnicze by nie były, przez wieki poddawane były mniejszym lub większym badaniom, zdołały oswoić ludzką wyobraźnię i rozmyły się na szlakach handlowych i politycznych. Zachód natomiast pozostał przez długo właśnie końcem – końcem tego co znane i stare; i początkiem - miejscem magicznym, obietnicą, bramą do nowego świata.

Bycie końcem świata (lub chociaż bycie w jego pobliżu) to zajęcie lukratywne i raczej prestiżowe – przyciągało i przyciąga pielgrzymów i wizjonerów. I właśnie dlatego końców świata jest na zachodzie Europy conajmniej kilka. To faktyczne, położone niedelako Lizbony Cabo da Roca, oraz inne, przez pomyłkę lub za sprawą przebiegłych miejscowych, uważane za najbardziej zachodnie punkty zarówno Półwyspu Iberyjskiego jak i kontynentu europejskiego.

Jednym z owych uzurpatorów pożądanego tytułu jest przylądek Fisterra (wersja galicyjska, wersja kastylijska: Finisterre, obie znaczą ‘koniec ziemi’). Fisterra, zapewne jak inne końce świata, jest miejscem wietrznym, ozdobionym białą latarnią morską i przyćmione nieprawdopodobnymi widokami. Rozpusta przestrzeni. Żart z ludzkiej miary. Groźna lekkość i wdźięk.








To, co wyróżnia Fisterrę od innych końców, to buty. Buty pielgrzymów, którzy po dniach lub tygodniach spędzonych w drodze, po piwie i modlitwie w niedalekim Santiago de Compostella, przychodzą pod latarnię na przylądku Fisterra, by poświęcić swoje buty. Nieznanego pochodzenia tradycja każe im robić ogniska z wychodzonych i przechodzonych adidasów, trampek, sandałów i butów wspinaczkowych. Na przylądku wiele jest śladów ognisk, a także napisów ‘NO FIRE’. Z obawy przed pożarami lasów, pielgrzymi zdają się wybierać dziś inne rozwiązania:





Poświęcone w ten sposób buty pozostają na Fisterra, a pielgrzymi, nowoobuci i spełnieni, wracają do starego świata, kończyć lub zaczynać to, co przemyśleli po drodze.

Monday 9 August 2010

Reaktywacja

Pytanie 1:
Czy Twoje kości skrzypią jak stare krzesło, stary szprychy w rowerze, stare schody na strych?


Pytanie 2:
Czy Twoja krew ścięła się jak galaretka raczej bezsmakowa, bez dodatku cukru, ni to agrest, ni pomarańcz, ni malina?


Pytanie 3:
Czy Twoje stopy swędzą Cię i puchną, mimo pumeksu, kremu, opierania o ścianę i butów oddychających, relaksujących?


Jeśli opisane symptomy są Ci nieznane, spójrz w lustro i pogratuluj sobie, bo znalazłeś swoje miejsce we właściwym czasie. Jeśli odpowiedź na którekolwiek z powyższych pytań brzmi ‘tak’, zapraszam do dalszej lektury.


Sposoby na reaktywację systemu:


OPCJA PIERWSZA: zmiana fryzury, tatuaż, zapuszczanie wąsa, zmiana stylu z ZARY na H&M lub odwrotnie, buty w nietypowym kolorze, wzorzysty zestaw pościeli z IKEI.


OPCJA DRUGA: nowe hobby (od przyziemnych po uduchowione, od aerobiku po jogę, od nauki języka po szydełkowanie, od kursu dla kierowców wyścigowych po zbieranie żelazek).


OPCJA MOJA: wyjechać.


602 kilometry na północny zachód od Madrytu, na niewielkiem półwyspie wbijającym się jak młotek w Atlantyk, opiera się sile wiatru i fal moje kolejne miasto. Nazywa się A Coruña, jest położona w części Hiszpanii o swojskiej nazwie Galicja i z lotu ptaka wygląda tak: