Sunday 16 November 2008

Lunch w Muzeum Szynki*

Od czasu do czasu zdarza się mi moment, kiedy cały wysiłek Wyjazdu znika pod urokiem chwili. Na ogół są to momenty krótkie, za krótkie, trwają kilka sekund i znikają, zanim zdąży się je złapać. Pozostają resztki nagłego uśmiechu, posmak żalu i irytacja, że się nam wszystko co dobre, tak łatwo wymyka z rąk, z oczu, z uszu, z głowy...

Ale w zeszłym tygodniu stało się coś szczególnego! Przyszedł taki moment lekkości i radości! Był obfity. Był słodki. Słodko niespodziewany. Trwał. Trwał w zwolnionym tempie. Rozsiadł się wygodnie i czekał, aż się nim nasycę. Siedziałam więc sobie wygodnie i ja, i patrzyłam na ten moment, tak trochę z boku, spodziewając się jego nagłego zniknięcia, panicznej ucieczki, Ale nie – siedział uparcie i patrzył na mnie. Również z boku, może dlatego, że tak jak i ja był trochę nieśmiały.

Minęło 10 minut, 15, a ja czekałam i czekałam, aż sobie pójdzie. Ale nic. Uparciuch! Więc sama wstałam i poszłam, zostawiając go za sobą. W końcu nie można być zbyt zuchwałym kiedy się mam doczynienia z takim Momentem.

To jednak nie koniec historii. Następnego dnia wróciłam w to samo miejsce i znowu tam siedział. Przy tym samym stoliku. Poznał mnie od razu. Może nawet czekał na mnie? Bez zbędnej zwłoki dosiadłam się do niego i przez co najmniej pół godziny przyglądałam mu się, tym razem trochę śmielej. Jest taki uroczy...

Jutro wrócę tam znowu. Wiem, że będzie na mnie czekał.

A zatem udało mi się – po prawie czterech i pół miesiącach Wyjazd stracił trochę na wadze. Będzie go teraz łatwiej nosić po schodach dnia.

*Lunch w Muzuem Szynki składa się z dwóch dań, pieczywa, napoju (obfitość wina), deseru lub kawy. Wszystko odbywa się dosłownie pod dojrzewającą szynką, wiszącą rzędami pod sufitem. I co dodaje mu uroku, można do odliczyć od podatku.

No comments: