Rozczworzyłam sobie głowę.
Po pierwsze, pracuję w języku, który uwielbiam, z którym się zmagam na każdym kroku i którego nigdy nie nauczę się idealnie, jakkolwiek długo nim nie popłynę.
Po drugie, otacza mnie język namiętności, przekleństw i głośności, który mówi się szybciej niż myśli.
Po trzecie, walczę o ocalenie języka, który poznałam przez przypadek, który jest mi teraz nie po drodze, ale który pokochałam od razu i za którym tęsknie każdego dnia.
I po czwarte, tkwi we mnie język mój, ten jedyny, do którego wracam jak do domu i który przypomina mi o sobie od czasu do czasu, zsyłając na mnie zmęczenie. To właśnie jest mój syndrom piątkowy – kiedy moja głowa się buntuje i nie chce żadnego innego języka, oprócz właśnie tego niepowtarzalnego i cierpliwego. Jedynego, w którym mogę pisać.
Czapkę z czterema kieszeniami kupię.
1 comment:
Kasiu! na każdy wpływ sobie tutaj cierpliwie czekam i każdy wpis jest dla mnie jak balsam dla duszy! powodzenia we wszystkim:)
Post a Comment