Mieszkanie w A Coruñii było jak wakacyjny romans. Zaczęło się zachwytem i euforią, przeszło następnie w fazę spokojnego upojenia, aż przyszedł czas na smutne i szybkie pożegnanie, z obietnicami na ponowne spotkanie, ale bez nadziei na przyszłość. Ot, kilka intensywnych tygodni.
Kiedy teraz o tym myślę, rozumiem, że wszystko potoczyło się jak w tanim melodramacie, w którym jedna ze stron, ślepa z miłości, zostaje ofiarą piękna tej drugiej połowy. Teraz dopiero rozumiem, że ten brzydal i nieudacznik, zakochany bez pamięci i bez szans na więcej niż przelotny sierpniowy wybryk, to ja. Teraz pojmuję, jak wielka była dysproporjca między nami, jak głęboka moja desperacja, by jeszcze chwilę, jeszcze jedno spojrzenie, jeden wdech...
Jest wrzesień. Za tydzień kończy się lato. Pozostało mi kilka zdjęć. W A Coruñii po mnie – nic.
From el blog - a coruña |
No comments:
Post a Comment