Po wakacyjnym przelotnym romansie czas na bardziej stały związek. A zatem kilka następnych odcinków będzie o tym, czym zauroczył mnie nasz kolejny hiszpański przystanek – Santander.
Kilka pierwszych dni. Ogólne zadanie – znaleźć wszystko to, co potrzebne. Ustalanie codziennych ścieżek, zalążki zwyczajów na przyszłość. Na liście, obok zameldowania w urzędzie i zlokalizowania poczty, bardzo ważny punkt – skąd wziąć świeże mleko?
W supermarketach stoją całe regały mleka UHT – nigdy niepsującej się cieczy, której bliżej do wody niż mleka, zwłaszcza w wersji 0% tłuszczu. Nie wiem, kiedy odzwyczaiłam się od tego mało apetycznego rozwiązania, zapewne gdzieś między Szwecją a Szkocją, gdzie mleka UHT po prostu się nie pija. A może wróciło do mnie wspomnienie z lat dziecinnych, kiedy to na mało apetycznej wycieraczce jeszcze mniej apetycznej klatki schodowej w bloku, czekała butelka świeżego mleka. Bez względu na przyczyny mlecznego przewrotu skutek jest jeden – kilka pierwszych dni upływa bez mleka. Przeszukanie wszystkich supermarketów i delikatesów w okolicy nie przyniosło bowiem rezultatów, a rozpuszczone podniebienie odmawiało ka-te-go-rycz-nie kupna kartonu z odsmakowaną, odmlecznioną zawartością.
Aż tu nagle stał się cud. Znalazłam MLEKOMASZYNĘ:
From el blog - santander |
System jest bardzo prosty. Oto instrukcje:
Kupić butelkę (40 centów)
Litr mleka – 1 euro, pół litra – 50 centów (wrzucić monety do mlekomaszyny)
Otworzyć drzwiczki, podsunąć butelkę pod kranik.
Nacisnąć przycisk START.
Po napełnieniu butelki zamknąć drzwiczki i zapamiętać naklejoną na nich datę ważności.
Proste i genialne. Mleko, nie od krowy, ale za to od producenta ,prosto do klienta, bez czasochłonnego pośrednictwa supermarketów. Efekt –mleczny luksus co rano.
From el blog - santander |
No comments:
Post a Comment