Sunday, 30 November 2008

O perspektywie

Podróżowanie, czyli wyjeżdżanie i wracanie, rozpycha ramy naszej perspektywy. Na boki, do góry, na dół i w głąb.

Najpierw należy wyjechać, by co trzeba mogło się rozszerzyć. Potem trzeba powrócić, aby można było przyłożyć nową perspektywę do starej i zobaczyć, że jest o kilka rozmiarów większa. Zupełnie tak jak buty, które nosimy teraz są większe od tych, które nosiliśmy kiedy nasze stopy jeszcze rzadko dotykały ziemi.

I jakże jesteśmy dumni, zadowoleni, podekscytowani, samo-zachłyśnięci, rozpędzeni, kiedy tak sobie rozciągamy widok na życie! Jakże słodko nam to smakuje, jakże lekko przychodzi!

Lecz mimo całego rozszerzenia, rozciągnięcia i pogłębienia, nie rozumiemy, jak małe i płytkie to wszystko. Aż stanie się coś, co ma zupełnie inne wymiary.

I w okamgnieniu staje się jasne, że nigdy nie rozciągniemy się na tyle, by to ogarnąć. Nie będziemy nigdy w stanie dostrzec gdzie się to kończy, a gdzie zaczyna. Rama naszego czasu nigdy tego nie zawrze. I będziemy musieli czekać aż przyleci mały ptaszek i zaśpiewa nam coś na ten temat, jak dzieci siedzące na balkonie w małych bucikach, z nogami dyndającymi nad ziemią.

About perspective

Travelling, that is leaving and returning, expands the frames of our perspective. To the sides, upwards, downwards and into the deep.

First you have to leave, so that the things that should widen, can do so. Then you need to come back in order to be able to measure the new perspective against the old one and see that it’s a few sizes bigger. Just like the shoes that we’re wearing now are bigger than the ones we used to wear when our feet were barely touching the ground.

And we’re so proud, content, excited, full of self-awe, with plenty of momentum, as we’re sretching our view on life! How sweet it tastes, how easily it comes to us!

But despite all this widening, stretching and deepening, we don’t understand how small and shallow it all is. Until something with completely different dimensions happens.

And it becomes clear in the blink of an eye that we’ll never strech enough to grasp it. We’ll never be able to see when it starts and where it ends. The frame of our time will never include it. And we will have to wait for a wee bird to fly over and sing us a song about it all, like children sitting on the balcony in tiny shoes, with feet dangling above the ground.

Sunday, 23 November 2008

Chicharro!! Golazo!! Penalti!!

Chicharro!! Golazo!! Penalti!! My Spanish vocabulary is growing. It grows at the same time every week, Sundays between 5pm and 9pm. This is when the other best league in the world takes place. For the armchair football fan, Spain is heaven. Every week there are at least 3 live football matches, more during a champions league week. Who says there is too much football on TV? Well, some people do, but not me. Football is part of European culture. No other sport comes close. No other sport has so much history, creates so much controversy, produces such unforgettable moments, such moments of national mourning or such moments of national rejoicing. Spain is no exception. Football clubs in Spain are more than just clubs. Barcelona represent the people of Catalonia. Atletico Bilbao represent the people of the Basque Country. Real Madrid represent the traditional, conservative view of Spain. It’s that simple, or is it? Of course it’s not. In a country as complicated as Spain, no-one can agree on which club represents what. Atletico Bilbao only play Basque players, a sign of Basque nationalism if ever there was one. For others, they are the most Spanish team in the league, after all, all their players are technically Spanish citizens. Real Madrid may claim to represent Spain but they are perhaps the most hated team in Spain. One Atletico Madrid fan told me she would rather anyone, including Barcelona, won the champions league than Real Madrid. Spain is a country of regions and the teams from the regions are well supported. Having a team in a La Liga is a source of pride for the people of Cantabria, Asturias, Castilla and Leon, Andalusia, Galicia, Valencia, Navarro and Mallorca.

If what is happening on the park doesn’t entertain you, then there is sure to be something off the park that will. Madrid is a football goldfish bowl if ever there was one. There are 3 daily magazines devoted to football in Madrid and most of the pages are devoted to one subject, Real Madrid. Real Madrid are arguably the biggest name in world football. If you were forced to name the most famous club in the history of the game, you would more likely than not opt for Real. When Real are playing well, things must be calm. I say things must be calm because I don’t know. Since I have been in Madrid, Real have only attracted bad headlines from the unforgiving press. Real are not only expected to win, they are expected to win with style. They are expected to have the best footballers that money can buy. Unfortunately for them, none of this is true at the moment. To make things worse, their biggest rivals, Barcelona, are playing well, very well. The outlook doesn’t look good for their current coach. I would be very surprised if he saw out the rest of the season. That said, stranger things have happened in football. Tonight Barcelona handed Real Madrid some hope. A 1-1 draw at home to Getafe has reduced Barca’s lead to only 3 points. Could this be the beginning of the comeback? Perhaps. If Real Madrid do come back and win the league it will prove several things, nothing in football is what it seems. Nothing is certain. Anything can happen. Football is the best sport in the world.

Chicharro!! Golazo!! Penalti!!

Chicharro!! Golazo!! Penalti!! Moje hiszpańskie słownictwo rośnie. Rośnie każdego tygodnia o tej samej porze, w niedzielę między 17-stą a 21-szą. To wtedy rozgrywa się ta druga (obok angielskiej) najlepsza liga na świecie. Dla kanapowego fana piłki nożnej, Hiszpania to niebo. Każdego tygodnia rozgrywają się co najmniej trzy mecze ligowe, więcej podczas Ligi Mistrzów. Czy ktoś mówi, że w telewizji jest za dużo piłki? Cóż, niektórzy tak myślą, ale nie ja. Futbol jest częścią europejskiej kultury. Żaden inny sport się nie umywa. Żaden inny sport nie ma takiej historii, nie powoduje tyle kontrowersji, nie przynosi tak niezapomnianych momentów, momentów narodowej żałoby lub narodowej radości. Hiszpania nie jest wyjątkiem od reguły. Kluby piłkarskie w Hiszpanii to więcej niż tylko kluby. Barcelona reprezentuje naród Katalonii. Atletico Bilbao reprezentuje naród Basków. Real Madryt reprezentuje tradycyjny, konserwatywny wizerunek Hiszpanii. To takie proste, ale czy na pewno? Oczywiście, że nie. W kraju tak skomplikowanym jak Hiszpania, nikt nie zgadza się, który klub kogo reprezentuje. Atletico Bilbao grają tylko baskijskich zawodników, znak baskijskiego nacjonalizmu, jeśli coś takiego w ogóle istnieje. Dla innych to najbardziej hiszpański klub w lidze, w końcu technicznie rzecz biorąc wszyscy ich zawodnicy są hiszpańskimi obywatelami. Real Madryt może twierdzić, że reprezentuje Hiszpanię, ale jest to także być może najbardziej znienawidzony klub w całym kraju. Pewna fanka Atletico Madryt powiedziała mi, że wolałaby, żeby jakakolwiek drużyna, włączając Barcelonę, wygrała Ligę Mistrzów, niż Real Madryt. Hiszpania to kraj regionów i regionalne drużyny są dobrze wspierane przez swoich fanów. Posiadanie drużyny w La Liga to źródło dumy dla ludzi z Kantabrii, Asturias, Kastylii-Leon, Andaluzji, Galicji, Walencji, Nawarry i Majorki.

Jeśli to, co dzieje się na boisk cię nie interesuje, to możesz być pewien, że znjadziesz coś interesującego poza nim. Madryt to piłkarskie akwarium złotych rybek. Są tu trzy codzienne magazyny poświęcone piłce, ale większość stron jest poświęcona jednemu tematowi – Realowi Madryt. Real to największa sława w świecie piłki. Gdyby trzeba było nazwać najbardziej znany klub w historii gry, na pewno wybór padłby na Real. Kiedy Real dobrze gra, to pewnie jest spokojnie. Mówię, że ‘pewnie’ tak jest, bo tak naprawdę to nie wiem. Odkąd tu jestem Real zasłużył sobie tylko na niepochlebne nagłówki nieprzebaczającej prasy. Od Realu oczekuje się nie tylko wygranej, ale wygranej w wielkim stylu. Oczekuje się od nich, że będą mieć najlepszych zawodników jakie pieniądze mogą tylko kupić. Na ich nieszczęście, ani jedno ani drugie nie jest w tej chwili prawdą. Co gorsze, ich najwięksi rywale, Barcelona, grają dobrze, bardzo dobrze. Przyszłość trenera Realu nie wygląda w tej chwili zbyt różowo. Byłbym bardzo zaskoczony, gdyby dotrzymał do końca sezonu. Ale przecież w piłce zdarzały się już dziwniejsze rzeczy. Dziś wieczorem Barcelona dała Realowi trochę nadziei. Remis 1-1 z Getafe na własnym boisku zredukowały przewagę Barcelony do jedynie trzech punktów. Czyżby był to początek powrotu Realu? Być może. Jeśli Real naprawdę powróci i wygra ligę, udowodni to kilka rzeczy. Nic w futbolu nie jest takie, jakim się wydaje. Nic nie jest pewne. Wszystko się może zdarzyć. Futbol to najlepszy sport na świecie.

Pokora


Nie ma lepszego sposobu na naukę pokory, niż nauka obcego języka.

Nie ma lepszego wyzwania dla umysłu, niż nauka obcego języka.

Nie ma lepszej drogi do odkrycia siebie i innych ludzi, niż nauka obcego języka.



Kiedy wydaje ci się, że wiesz już wystarczająco dużo, by z powodzeniem przejść przez życie, otwórz gramatykę lub słownik i poczuj, że nagle nie wiesz nic. Angielski, niemiecki, szwedzki, grecki, serbski, polski... Wszystko jedno. Każdy jeden spełni swoją rolę znakomicie i pomoże odzyskać ci czujność, a pozbyć się zadufania w sobie.

Kiedy wydaje ci się, że twój umysł opada z sił, przetłumacz kilka zdań, pół strony, opowiadanie. Szukanie mostu między brzegami języków rogrzeje twój umysł, doda mu energii do myślenia. Czym częściej będziesz trenować, tym szybciej będziesz w stanie podróżować przez pustynie, lodowce i dżungle, które tworzą twoje myśli.

Kiedy wydaje ci się, że nie możesz już lepiej poznać siebie samego, spróbuj odbyć prostą rozmowę w języku innym niż twój. Możesz rozmawiać o pogodzie, o zgubionym kluczu lub sposobie podcięcia włosów, abstrakcja nie jest wymagana. Każdy temat, nawet najprostsza rzecz, pozwoli ci zrozumieć, że nie znasz ani siebie, ani innych. Kiedy porozumienie trzeba budować z mozołem, można odkryć w sobie złość, frustrację, skłonność do paniki lub poddawania się bez walki, lub przeciwnie - morze cierpliwości, autoironię, spokój i wytrwałość, jakich wsześniej nie znaliśmy.

A potem przychodzi czas na pokora, którą czuję się, kiedy codziennie, po 17 latach, uczysz się czegoś nowego. Dzień za dniem. Bez końca.

Ps. Tekst ten dedykuję Jamiemu – mojemu nauczycielowi i uczniowi zarazem.

Humility

There is no better way to learn humility than to study a foreign language.

Threre is no better challenge for the mind than to study a foreign language.

There is no better way to discover yourself and others than to study a foreign language.



When you think you know enough to successfully go through life, open a grammar book or a dictionary and suddenly you’ll feel that you know nothing at all. English, German, Swedish, Greek, Serbian, Polish... It doesn’t matter. Each of them will perfectly fulfill its role and will help you to gain alertness and get rid of self-importance.

When your mind seems to dozing off, translate a few sentences, half a page, a short story. Searching for a bridge between language shores will warm up your mind, will provide it with energy to think. The more often you train, the faster you’ll be able to travel through the deserts, glaciers and jungles that your thoughts create.

When you think that you can’t get to know yourself any better, try to have a simple conversation in a language which is different from your own. You can talk about the weather, a key that’s lost or the way to cut your hair, no abstraction needed. Every topic, even the easiest thing, will help you realise that you know neither yourself, nor the others. When you’re forced with difficulty to build understanding, you may discover in yourself anger, frustration, a tendency to panic and give up without a fight; or on the contrary – a sea of patience, self-irony, calmness and persistence that you didn’t know existed.

And then comes the time for the humility that you feel when every day, after 17 years, you learn something new. Day after day. Without an end.

Ps. I dedicate this text to Jamie – my teacher and student at the same time.

Sunday, 16 November 2008

Lunch w Muzeum Szynki*

Od czasu do czasu zdarza się mi moment, kiedy cały wysiłek Wyjazdu znika pod urokiem chwili. Na ogół są to momenty krótkie, za krótkie, trwają kilka sekund i znikają, zanim zdąży się je złapać. Pozostają resztki nagłego uśmiechu, posmak żalu i irytacja, że się nam wszystko co dobre, tak łatwo wymyka z rąk, z oczu, z uszu, z głowy...

Ale w zeszłym tygodniu stało się coś szczególnego! Przyszedł taki moment lekkości i radości! Był obfity. Był słodki. Słodko niespodziewany. Trwał. Trwał w zwolnionym tempie. Rozsiadł się wygodnie i czekał, aż się nim nasycę. Siedziałam więc sobie wygodnie i ja, i patrzyłam na ten moment, tak trochę z boku, spodziewając się jego nagłego zniknięcia, panicznej ucieczki, Ale nie – siedział uparcie i patrzył na mnie. Również z boku, może dlatego, że tak jak i ja był trochę nieśmiały.

Minęło 10 minut, 15, a ja czekałam i czekałam, aż sobie pójdzie. Ale nic. Uparciuch! Więc sama wstałam i poszłam, zostawiając go za sobą. W końcu nie można być zbyt zuchwałym kiedy się mam doczynienia z takim Momentem.

To jednak nie koniec historii. Następnego dnia wróciłam w to samo miejsce i znowu tam siedział. Przy tym samym stoliku. Poznał mnie od razu. Może nawet czekał na mnie? Bez zbędnej zwłoki dosiadłam się do niego i przez co najmniej pół godziny przyglądałam mu się, tym razem trochę śmielej. Jest taki uroczy...

Jutro wrócę tam znowu. Wiem, że będzie na mnie czekał.

A zatem udało mi się – po prawie czterech i pół miesiącach Wyjazd stracił trochę na wadze. Będzie go teraz łatwiej nosić po schodach dnia.

*Lunch w Muzuem Szynki składa się z dwóch dań, pieczywa, napoju (obfitość wina), deseru lub kawy. Wszystko odbywa się dosłownie pod dojrzewającą szynką, wiszącą rzędami pod sufitem. I co dodaje mu uroku, można do odliczyć od podatku.

Lunch in the Museum of Ham*

Every now and then when you’re caught up in the moment the whole effort of Leaving disappears. In general such moments are short, too short, they last a few seconds and disappear, before we can savour them. All that’s left are scraps of a sudden smile, an aftertaste of regret and irritation over the fact that eveyrthing that’s good slips so easily through our fingers, our eyes, our ears, our heads...

But last week something special happened! A moment of lightness and joy came! It was bountiful. It was sweet. Sweetly unexpected. It lasted. It lasted in slow motion. It got cosy in the chair and was waiting for me to bask in it. So I got cosy myself and was looking at this moment, a bit from the side, expecting it to suddenly disappear, to escape in a panic. But no – it stayed put and was looking back at me from the side too, maybe a wee bit shy like me.

10, 15 minutes went by and I was waiting and waiting for it to go. But nothing happened. A stubborn cookie! So I got up myself and left, leaving it behind me. After all you can’t be too cheeky with such a Moment.

This isn’t the end of the story, however. The following day I went back to the same place and it was sitting there again. At the same table. It recognised me straight away. Maybe it was even waiting for me? Without much dealay I sat down at its table and for at least half an hour was looking at him, this time a bit bolder. It’s so charming...

Tomorrow I’m going back there. I know it will be waiting for me.

So I’ve made it – after four and a half months Leaving lost some weight. Now it will be easier to carry up my daily stairs.

*A lunch in the Museum of Ham cosists of two courses, bread, a drink (a plentitud of wine) and a dessert or coffe. Everything takes places literally under maturing ham, hanging in rows from the ceiling. And, what adds to its charm, you can write it off your tax.

Breaking the golden rule

When you are teaching, many people warn you not to talk about politics, religion or even football in class. Just stick to grammar and vocabulary. Play it safe and avoid any awkward moments, like finding out your student is secretly a fascist, Jehovah’s witness or a Real Madrid fan. This week, I decided to break this golden rule. I took my students out of their comfort zone and introduced them to the world of debating in a foreign language. I had a list of topics from a teaching book, some of which were more controversial than others. The choice of topic, I left up to the students. I wanted to see how open to discussion they really are. They could either choose the non-controversial topics, such as mobile phones, robots and video games or go for the more controversial ones such as gay marriage, bullfighting, religion in schools and the death penalty.

My students in Poland, well most of them, would have chosen the less controversial topics. In fact, when I taught conversation classes in Poland, I was told by the students to keep it uncontroversial. My Spanish students however, a little to my surprise, chose the more controversial topics. The Spanish, it seems, are not as closed as I thought they were. This all led to some rather interesting discussions. Spain is technically a Catholic country, but when it comes to gay marriage, adoption by single parents, and religion in schools, the Spaniards in my class had pretty liberal views. Liberal for a catholic that is. Gay marriage was legalized in Spain under the current President and I couldn’t find anyone who disagreed with that law.

The death penalty was a slightly more heated discussion. My students were generally split on this. I believe this can be put down to a combination of two things. Firstly, Spain’s experience of terrorism, in particular from ETA and secondly, the anger at the current sentencing laws in Spain which led to Iñaki de Juana Chaos, an ETA member responsible for the murder of 25 people, being released from prison after serving 21 years.

The most controversial topic however was bullfighting. For some, bullfighting is a proud Spanish tradition which defines part of being Spanish. For others, it’s a barbaric excuse for torturing an animal. Those who favoured bullfighting were strong in their opinions and put forward a number of reasons why they support it. This included the rather bizarre argument that were it not for bullfighting, this specific species of bull wouldn’t exist. Apparently the bulls used in bullfighting are bred spescifically for bullfighting. Those who were against bullfighting were resigned to the fact that it will continue to exist for the forseeable future. They knew they were in a minority and usually qualified their opposition to bullfighting by saying that although they personally didn’t like it they accept that others do and therefore they don’t support an all out ban. The truth is that as well as being a Spanish tradition, bullfighting is big business in Spain and no Spanish government, especially the current one, would risk such an unpopular policy.

So I have broken the golden rule and survived. Maybe I was lucky, I had a generally open minded bunch. No facists or Jehovahs witnesses. Just a few Real Madrid fans.


Łamiąc złotą zasadę

Kiedy jest się nauczycielem, wiele ludzi ostrzega cię, aby w klasie nie poruszać takich tematów jak polityka, religia, czy nawet piłka nożna. Po prostu trzymaj się gramatyki i słownictwa. Wybierz tą bezpieczną opcję i unikaj niezręcznych chwil, kiedy dowiesz się, że twój uczeń po kryjomu jest faszystą, świadkiem Jehowy lub fanem Realu Madryt. W tym tygodniu postanowiłem złamać tę złotą zasadę. Wypchnąłem moich uczniów ze sfery komfortu i wprowadziłem ich do świata prowadzenia debat w obcym języku. Z podręcznika dla nauczycieli wziąłem listę tematów, przy czym niektóre z nich były bardziej kontrowersyjne od innych. Wybór tematu pozostawiłem uczniom. Chciałem sprawdzić, jak otwarci na dyskusję w rzeczywistości są. Mogli wybrać albo tematy niekontrowersyjne, jak na przykład telefony komórkowe, roboty lub gry video, albo zdecydować się na te bardziej kontrowersyjne, jak małżeństwa homoseksualne, walki byków, nauczanie religii w szkołach czy karę śmierci.

Moi uczniowie w Polsce, przynajmniej większość z nich, wybrałaby tematy mniej kontrowersyjne. Prawdę mówiąc, kiedy miałem konwersacje w Polsce, uczniowie powiedzieli mi, abym prowadził zajęcia w niekontrowersyjnym tonie. Moi hiszpańscy uczniowie natomiast, trochę ku mojemu zaskoczeniu, wybrali te bardziej kontrowersyjne kwestie. Wydaje się że Hiszpanie nie są tak zamknięci w sobie, jak myślałem. Wszystko to doprowadziło do raczej ciekawych dyskusji. Hiszpania to teoretycznie kraj katolicki, ale jeśli chodzi o małżenstwa homoseksualne, adopcję przez osoby samotne czy nacuzanie religii w szkołach, moi hiszpańscy uczniowie mieli raczej liberalne poglądy. To jest liberalne jak na katolików. Małżeństwa homoseksualne zostały zalegalizowane za rządów obecnego premiera i nie udało mi się znaleźć nikogo, kto by się z tym prawem nie zgadzał.

Debata na temat kary śmierci byłą trochę bardziej burzliwa. Moi uczniowie mieli ogólnie podzielone opinie na ten temat. Myślę, że można to przypisać połączeniu dwóch czynników. Po pierwsze, hiszpańskiemu doświadczeniu terroryzmu, w szczególności ze strony ETA, i po drugie złości na obecne hiszpańskie prawo karne, które doprowadziło do zwolnienia z więzienia po karze 21 lat niejakiego Iñaki de Juana Chaos, członka ETA odpowiedzialnego za zabicie 25 osób.

Jednak najabrdziej konrtowersyjny temat to walki byków. Dla niektórych korrida to godna hiszpańska tradycja, która po części definiuje bycie Hiszpanem. Dla innych to barbarzyńska wymówka dla torturowania zwierząt. Ci, którzy byli zwolennikami korridy, mieli mocne przekonania i przedłożyli kilka powodów, dla których popierają walki byków. Zaliczał się do nich raczej dziwaczny argument, że gdyby nie korrida, nie istniałby pewien gatunek byków. Jak się okazuje, byki używane podczas walk są hodowane speclajnie na ten cel. Ci, którzy byli korridzie przeciwni, byli raczej zrezygnowani na myśl o tym, że walki nadal będą się odbywać w najbliższej przyszłości. Wiedzieli, że byli w mniejszości i na ogół wyrażali swoją opinię mówiąc, że chociaż osobiście nie lubią korridy, to akceptują fakt, że lubią ją inni i z tego powodu nie popierają całkowitego jej zakazu. Prawda jest taka, że korrida jest w Hiszpanii nie tylko tradycją, ale także wielkim interesem i że żaden hiszpański rząd, a w szczególności nie ten obecny, nie zaryzykowałby tak niechętnie widzianej polityki.

Zatem złamałem złotą zasadę i przeżyłem. Może miałem szczęście, bo miałem do czynienia z grupą ludzi o raczej szerokich horyzontach. Żadnych faszystów czy świadków Jehowy. Jedynie kilka fanów Realu.

Monday, 10 November 2008

Antonimowość

Jestem daleko.

Otacza mnie język, którego nie znam. Ludzie zatrzymują mnie, pytając o drogę, a ja jestem jedynie w stanie odpowiedzieć jednym z niewielu wyuczonych zdań – lo siento, pero no hablo mucho español. Ulice są dla mnie bezimienne i nie układają się w mojej głowie w logiczną całość. Więc gdy gdzieś idę, to zawsze na około. Kawa jest dla mnie zbyt mocna. Hałas zbyt głośny. Na ulicach nie ma budek z obwarzankami. Ciągle mi ciepło, gorąco, duszno. Irytuje mnie chodzenie w tłumie. Brakuje mi snu. Nie znam przytulnych, małych, niezależnych kawiarni. Nie mogę znaleźć margaryny do pieczenia ciast. Zamiast drożdży sypkich, muszę używać świeżych.

Żałuję, że mnie tam nie ma.
Cieszę się, że jestem tutaj.


Świeże drożdże są lepsze niż sypkie. Zamiast margaryny używam masła. Śpię krótko, lecz intensywnie, jak zawsze. Raz po raz znajduję jakiś uroczy zakątek, pachnący czekoladą i ciastkami. Wprawnie omijam ludzi zmagających się z parasolkami, babcie dreptające powoli, ale przede wszystkim niezdecydowanych, rozglądających się naokoło turystów. Rankami i wieczorami robi się chłodno. Na ulicach sprzedają prażone kasztany w tutkach z gazet. Cisza wypełnia mnie w niedzielę rano, kiedy rozsuwam zasłony i wyglądam na ulicę. Kawa zawsze była dla mnie za mocna. Znam kilka skrótów, którymi ratuje kilka bezcennych wolnych chwil. Znam nazwy najważniejszych ulic – tej, na której mieszkam i tych, które mnie do niej prowadzą. Mogę prowadzić proste rozmowy, a jeśli ktoś na ulicy zapyta mnie, która jest godzina, odpowiadam jedynie po krótkiej chwili namysłu. Otacza mnie język, który poznaję.

Jestem blisko.

Bliżej, niż myślę – jest wczesny listopad, a ja jadąc autobusem, oglądam zarys wzgórz wokół miasta, pokrytych światłem wschodzącego słońca i delikatną, lecz najprawdziwszą wartswą śniegu.

Antonymity

I’m far away.

I’m surrounded by a language that I don’t know. People stop to ask me for directions and I’m only able to answer them with one of the few sentences I know by heart - lo siento, pero no hablo mucho español. The streets are nameless to me and they don’t create a logical entity in my head. So when I’m going somewhere, I always end up going the long way. The coffee is too strong for me. The noise too loud. There are no stalls with pretzels in the streets. I’m always warm, hot, out of breath. Walking in the crowded streets annoys me. I don’t get enough sleep. I don’t know any cosy, small, independent cafes. I can’t find any margarine suitable for baking. Instead of dry yeast I have to use fresh one.

I wish I were there.
I’m happy to be here.



Fresh yeast is better than dry one. I use butter instead of margarine. I sleep short, but intensively, as always. Every now and then I find a charming wee place, smelling of chocolate and pastries. I easily overtake people struggling with umbrellas, grannies walking at a snail’s pace, but most of all indecisive tourists looking around. In the mornings and the evenings it gets a bit chilly. In the streets they sell roasted chestnuts in pokes made of newspapers. I’m filled with silence on Sunday mornings, when I open the curtains and look out onto the street. Coffee has always been to strong for me. I know a few shortcuts with which I save a few priceless moments of free time. I know the names of the most important streets – the one I live in and the ones that lead to it. I can have simple conversations and if somebody asks me for the time, I only need to think for a moment to answer. I’m surrounded by a language, that I’m getting to know.

I’m close.

Closer than I think – it’s early November, and while on a bus, I can see the outline of the hills which surround the city, covered in the light of the upcoming sun and a fragile, but very true layer of snow.

The Foreigners

When I moved to Madrid, I knew I was moving to a city that was both Spanish and international. This blog has been mainly about Spanish people but what about the foreigners who live in Madrid? As a foreigner myself, I have got to know some other foreigners. It is sometimes easier to make foreign friends than local friends when living abroad. We, the foreigners, are here for various reasons. Sometimes, like in the case of the Venezuelans forced to leave their country by Hugo Chavez or the gay Americans taking advantage of the possibility to marry in Spain, I know the reasons why they came here. In other situations, such as the cheery Brazilian café worker, I can only guess. Others, such as the Italian engineer or the Lewis Hamilton obsessed Ukrainian secretary have come because of love. Some, such as the Columbian hair dresser come internet café owner and the Hungarian contract manager, want to learn English. Others, such as the Romanian sisters, teach English. We all have something in common though, we are all in a foreign land that we don’t always understand. We all face the problem of stereotyping, however for some, particularly the South Americans and Romanians, this problem is more serious than for the likes of me. My biggest problem is explaining the difference between a kilt and a skirt and that has never caused me any problems when it comes to getting a flat.

Obcokrajowcy

Kiedy przeprowadziłem się do Madrytu, wiedziałem, że przeprowadzam się do miasta, które jest zarówno hiszpańskie, jak i międzynarodowe. Ten blog jak do tej pory był głównie o Hiszpanach, ale co z obcokrajowcami, którzy mieszkają w Madrycie? Sam będąc obcokrajowcem, muszę znać innych obcokrajowców. Kiedy mieszka się za granicą, czasami łatwiej zaprzyjaźnić się z nimi niż z tubylcami. My, obcokrajowcy, jesteśmy tu z różnych powodów. Czasem, jak w przypadku Wenezuelańczyków zmuszonych do opuszczenia ojczyzny przez Hugo Chaveza lub amerykańskich gejów, którzy korzystają z możliwości otrzymania ślubu w Hiszpanii, znam powody ich przyjazdów. W innych przypadkach, jak na przykład w przypadku uśmiechniętej Brazylijki pracującej w kawiarni, mogę się tylko domyślać. Inni, jak włoska pani inżynier czy ukraińska sekretarka z obsesją na punkcie Lewisa Hamiltona, przyjechali z powodu miłości. Niektórzy, tak jak Kolumbijski były fryzjer, a obecnie właściciel kafejki internetowej lub węgierski manager, przybyli tu, aby nauczyć się angielskiego. Jeszcze inni, tak jak dwie siostry z Rumunii, są tutaj aby uczyć angielskiego. Wszyscy mamy jednak coś wspólnego; wszyscy jesteśmy w obcym kraju, który nie zawsze rozumiemy. Wszyscy mamy do czynienia z problemami spowodowanymi przez stereotypy, jednak dla niektórych, zwłaszcza tych z Ameryki Południowej czy Rumunii, problem ten jest o wiele poważniejszy niż dla takich jak ja. Mój największy problem to wyjaśnienie różnicy między kiltem a spódnicą, a to nigdy nie sprawiło mi żadnych kłopotów jeśli chodzi o załatwienie mieszkania.

Sunday, 2 November 2008

Segovia in sepia/ Segovia w sepii

Last week we went to Segovia. Rather than trying to find the appropriate adjectives to desrcribe it, we decided to share some of the pictures we took.

W zeszłym tygodniu pojechaliśmy do Segovii. Zamiast spróbować znaleźć odpowiednie przymiotniki, postanowiliśmy podzielić się niektórymi ze zdjęć, które tam zrobiliśmy.



























Sunday, 26 October 2008

How do you freeze an octopus?

Last week I asked myself the age old question, how exactly do you freeze an octopus? The answer is surprisingly simple, just bang it in the freezer. It seems living in Spain has re-awakened my interest in cooking and eating healthily. To be honest it’s not hard to get passionate about cooking when you live in Spain. The Spanish may not do certain things well but when it comes to cooking, they are among the best in the world. If Spanish bureaucracy is bad for your health then it is made up for by Spanish food which is definitely good for your health. That’s why they live long and are good at sports. It’s not rocket science. I have never seen a healthy eating campaign in Spain. Even fast food is healthy in Spain. Spanish fast food is not a Big Mac with chips. It is a roll’n fried squid or an omelet with potatoes and onion. It’s not just food that is good, coffee is good too. Now I realise coffee might not be great for your health but I’m sure it’s better than that crap they give you in Starbucks. In Spain, if you want a coffee, you get a coffee. There are basically two types of coffee, coffee with milk and coffee without milk. No fancy Italian sounding names, no caramel, whipped cream, chocolate sprinkles or anything else they can add except coffee. And you don’t have to pay through the nose for it either. The Spanish may be good at making certain things more difficult than they have to be but when it comes to food and drink they keep it simple. Good, cheap, healthy food. Cooking is not seen as an inconvenience either. People seem to genuinely enjoy cooking with a variety of cooking programmes on TV every day of the week. The Spanish seem to also be more patriotic when it comes to food. There are just as many Chinese people living in Spain as in Scotland, and just as many North Africans as there are Pakistani’s and Indians, however the Spanish are not crazy about take away Chinese food and Kebabs as the Scots are. Sure, there are Chinese takeaways and Kebab shops. There are even some that deliver, so you don’t have to actually get up. However the number of such places is tiny in comparison with Scotland. Why? Because Spanish people prefer to cook their own traditional recipes. A Spaniard would much rather go to the effort to cook a Paella, or some fish, or a stew than order take away food. That’s healthy patriotism for you.

Jak zamrozić ośmiornicę?

W zeszłym tygodniu zadałem sobie odwieczne pytanie: jak dokładnie zamraża się ośmiornicę? Odpowiedź jest zadziwiająco prosta, po prostu wrzuca się ją do zamrażarki. Wygląda na to, że życie w Hiszpanii na nowo obudziło we mnie zainteresowanie gotowaniem i zdrowym jedzeniem. Szczerze mówiąc, nie jest trudno zarazić się pasją do gotowania, kiedy się tu mieszka. Hiszpanie być może nie robią niektórych rzeczy doskonale, ale jeśli chodzi o gotowanie, to są w światowej czołówce. O ile hiszpańska biurokracja nie służy twojemu zdrowiu, to wynagradza to hiszpańskie jedzenie, które służy mu bardzo. To dlatego Hiszpanie żyją długo i są dobrzy w sporcie. To nie fizyka nuklearna. Nigdy nie widziałem w Hiszpanii kampanii nakłaniającej do zdrowego jedzenia. Nawet fast food jest tu zdrowy. Hiszpański fast food to nie Big Mac z frytkami, tylko bułka ze smażonymi kalmarami lub tortilla, czyli omlet z ziemniakami i cebulą. Nie tylko jedzenie jest tu dobre, dobra jest także kawa. Zdaję sobie sprawę, że kawa ogólnie nam nie służy, ale jestem pewien, że tutejsza kawa jest lepsza niż to dziadostwo ze Starbucks’a. W Hiszpanii, jeśli chcesz kawę, dostajesz kawę. Zasadniczo są dwa rodzaje kawy, z mlekiem i bez mleka. Żadnych wyszukanych włoskich nazw, żadnego karmelu, bitej śmietany, czekoladowej posypki lub czegokolwiek innego, co można dodać do kawy. I nie trzeba za nią wcale płacić kokosów. Hiszpanie być może mają talent w komplikowaniu niektórych rzeczy bardziej, niż to konieczne, ale jeśli chodzi o jedzenie i picie, to nie kombinują. Dobre, tanie, zdrowe jedzenie. Gotowanie nie jest też wcale postrzegane jako niewygoda. Wydaję się, że gotowanie naprawdę sprawia ludziom przyjemność, przy dużej ilości programów o gotowaniu każdego dnia tygodnia. Wydaje się także, że Hiszpanie są bardziej patriotyczni jeśli chodzi o jedzenie. Jest tutaj tyle samo Chińczyków co w Szkocji, i tyle samo północnych Afrykanów, co w Szkocji jest Pakistańczyków i Hindusów, ale mimo to Hiszpanie nie szaleją za chińskim jedzeniem na wynos lub kebabami tak jak Szkoci. Rzecz jasna są tu chińskie knajpy ‘na wynos’ i budki z kebabami. Jest nawet kilka, które dostarczają jedzenie do drzwi, tak że nie trzeba wstawać z łóżka. Jednak ilość takich miejsc jest maleńka w porównaniu ze Szkocją. Dlaczego? Ponieważ Hiszpanie wolą gotować własne tradycyjne dania. Hiszpan znacznie chętniej sprawi sobie trochę trudu, aby ugotować paellę, jakąś rybę lub inną potrawę, niż zamówi jedzenie przez telefon. I to jest właśnie zdrowy patriotyzm.

Przepis na zupę z Madrytu

Wstać wcześnie. Rozsunąć zasłony, wypełnić oczy pierwszą porcją czystego, świeżego słońca i stuprocentowym niebem.

Przygotować przyrządy potrzebne do gotowania: mały plecak, wygodne buty, aparat, notes, długopis, mapę, butelkę wody, bilet na metro i szczyptę improwizacji.

Na początek podsmażyć posiekaną wizytę w lokalnym barze, gdzie kawa z mlekiem i croissant smakują prosto i dobrze. Przykryć na 20 minut. Następnie dodać kawałki Sol, najlepiej wycięte z samego centrum. Niektórym ostry smak Sol może wydać się zbyt tłoczny i głośny, jednak właśnie tego smaku nie może zabraknąć w naszej zupie.

Smażyć na dużym ogniu, szybko dodając po kolei: spacer po głównych ulicach, strzępki języka usłyszane w przelocie, ulicznych sprzedawców, egzotyczną urodę przechodniów i najsmaczniejsze kąski architektury.

Zmniejszyć ogień. W całości włożyć do garnka Plaza Mayor, razem z arkadami i kawiarniami. Pod żadnym pozorem nie obcinać artystów ulicznych – dodać ich razem z resztą. Jeśli zupa zrobiła się zbyt gorąca, dodać szczyptę wachlarza. Jeśli temperatura nadal pozostaje zbyt wysoka, dodać jedną cañę, czyli około 250 mililitrów lokalnego piwa. Do smaku można dorzucić dowolna przekąskę, od chipsów po kalamary.

Następnie dusić na dość dużym ogniu przez około godzinę, systematycznie mieszając aparatem fotograficznym. Sprawi to, że zupa uzyska pełniejszy smak i przesiąknie aromatem ulic, kafejek, Palacio Real i jego ogrodów.

Na około 20 minut ponownie zmiejszyć ogień i przykryć całość wizytą w barze o soczystej nazwie Muzeum Szynki.

Zdjąć pokrywkę. Składniki powinny być teraz dobrze wymieszane i połączone ze sobą. Zalać wszystko litrem wizyty w muzeum. Wybór muzeum zależy od upodobań smakowych gotującego. Polecamy jednak klasyczne El Prado.

Na koniec doprawić spacerem po parku Retiro. Najlepszy efekt daje pełny spacer, nie odtłuszczony z przejażdżki łódką.

Pozostawić na wolnym ogniu do zmroku.

Podawać gorące, w dodatkiem niedrogiego, lokalnego wina. Przegryzać rozmową, najlepiej z kimś, kto zna się na gotowaniu.

Zupę można spokojnie odgrzać następnego dnia, jej smak na pewno się nam nie znudzi

A Recipe For A Soup From Madrid

Get up early. Open the curtains, fill your eyes with the first portion of clear, fresh sun and a full-fat sky.

Prepare the utensils necessary for cooking: a small backpack, comfy shoes, a camera, a notebook, a pen, a map, a bottle of water, a metro ticket and a pinch of improvisation.

First lightly fry a chopped visit to the local bar, where coffee with milk and a croissant taste simple and good. Put the lid on for 20 minutes. Next, add pieces of Sol, preferably cut out from the very centre. To some the spicy taste of Sol may seem too crowded or loud, but this is exactly the taste that is crucial for our soup.

Fry at a high temperature, quickly adding one by one: a stroll through the main streets, snippets of the language heard as you pass by, the street sellers, the exotic looks of the passers by and the tastiest bites of architecture.

Lower the temperature. Put a whole Plaza Mayor into the pot, together with the arcades and cafes. Do not cut off the buskers and street performers under any circumstances, add them in with all the rest. If the soup has become too hot, add some fan. If the temperature is still too high, add one caña, that is more or less half a pint of local beer. To add flavour you can throw in a snack, anything from crisps to calamary will do.

Next simmer at a quite high temperature for an hour, stirring regularly with your camera. It will give the soup a fuller taste and will soak up the aroma of streets, cafes, Palacio Real and its gardens.

Lower the temperature again for around 20 minutes with a visit to a bar with the juicy name ‘Museum of Ham’.

Take off the lid. The ingredients should be mixed well by now. Pour in a litre of a visit to a museum. The choice of the museum depends on the cook’s taste. However, we recommend the classical El Prado.

At the end spice it up with a walk through the Retiro park. You will achieve the best effect if you use a full walk, not a light one without the boat ride.

Let everything simmer until dusk.

Serve hot, with cheap local wine. Eat with a conversation, preferably with someone who knows about cooking.

You can heat up the soup again the following day, you will certainly not become bored with its taste.

Sunday, 19 October 2008

On the defensive

It’s not very often you hear the words Spanish football and defensive in the same sentence but this week Spanish football and with it Spanish society have been on the defensive. This week most of the media chat has been about football but not about actions on the pitch. Firstly, Atletico Madrid were punished by UEFA for crowd trouble, police brutality and alleged racist chanting at their last home Champions League match with Marseille. Altetico were fined quite substantially and ordered to play their next two Champions League home matches outside of Madrid. Following on from that, the English FA announced that they want next years friendly in Spain to be played outside of Madrid as they don’t want a repeat of the racist chanting they experienced on their last visit to Spain. The reaction in Spain has been fierce. Both stories have dominated the Spanish media during the last week. The controversy has even become political, with senior politicians, including the President, criticising both UEFA and the English FA.

Now, no country likes being criticized, especially by an organization as ridiculously hypocritical as UEFA, however the reaction in Spain has been one of total denial. Total denial that the Spanish police acted in any way over the top when they confronted Marseille fans in Madrid. Total denial that racism is a problem in Spanish football. Even total denial that there were racist chants at the previous Spain vs England match. Spain’s answer has been that of a conspiracy theorist. Firstly, the UEFA decision came about because of UEFA’s French President, Michel Platini. This conspiracy theory may not too far off the mark. The decision by UEFA was certainly severe, especially considering that Marseille received absolutely no punishment. Then again, anyone who knows how UEFA works, knows that they are a bizarre organization who make decisions on an ad-hoc basis. The second conspiracy theory is that the English FA made their decision in a bid to damage Madrid’s Olympic bid. This conspiracy theory is much stranger and doesn’t really make any sense, however so fierce is the denial that it has been accepted as probable. Anything sounds better than accepting that racism is a problem in Spanish football.

I believe Spanish society is one of the most open societies in Europe. Spaniards generally have a live and let live attitude. However, when it comes to confronting some of their uglier problems, this openness disappears. I watched various discussions shows on this topic and I heard only one dissenting voice, an older man who blamed the Spanish FA for not dealing with Luis Aragones when he called Thierry Henry a Black S**t. However he was shouted down by the rest of the panel, including the host of the programme.

Atletico are fighting the charges against them and might very well win, clearing their name and that of the Spanish police. The Spanish media will be happy and things will go back as they were. However, unless Spaniards confront the uglier problems in their society and unless something serious is done to tackle racism in Spanish football and there is serious discussion about the behaviour of the Spanish police towards foreign football fans, then we will be back here again. If that does happen, then Madrid’s Olympic bid may well be damaged after all.

W defensywie

Nieczęsto słyszy się słowa hiszpański futbol i defensywa w jednym zdaniu, ale w tym tygodniu hiszpański futbol, a w raz z nim hiszpańskie społeczeństwo było właśnie w defensywie. Tematem większości rozmów w mediach w tym tygodniu była piłka nożna, jednak nie piłka nożna na boisku. Po pierwsze, Atletico Madrid zostało ukarane przez UEFA za kłopoty z publicznością, brutalność policji i domniemane rasistowskie okrzyki podczas ich ostatniego meczu u siebie z Marsylią w ramach rozgrywek Ligii Mistrzów. Atletico zostało ukarane dość sporą grzywną. Oprócz tego, nakazano im rozegrać dwa kolejne mecze Ligii Mistrzów poza Madrytem. Po drugie, "The English Football Association" ogłosił, że chce aby przyszłoroczny mecz towarzyski w Hiszpanii także został rozegrany poza Madrytem, ponieważ nie chce powtórki rasistowskich okrzyków, jakie angielska drużyna doświadczyła rok temu podczas swojej ostatniej wizyty w Hiszpanii. Reakcja w Hiszpanii była gwałtowna. Obie hsitorie zdominowały hiszpańskie media. Kontrowersja upolityczniła się, kiedy starsi politycy, włączając premiera, zaczęli krytykować i UEFA, i "The English FA".

Cóż, żaden kraj nie lubi być krytykowany, zwłaszcza przez organizację tak idiotycznie hipokrytyczną jak UEFA, jednak reakcja w Hiszpanii polegała na negacji. Całkowitej negacji tego, że hiszpańska policja zbyt mocno zareagowała podczas konfrontacji z fanami Marsylli w Madrycie. Całkowitej negacji, że rasizm jest problemem w hiszpańskiej piłce. Całkowitej negacji nawet na temat rasistowskich okrzyków podczas ostatniego meczu Hiszpania-Anglia. Odpowiedź Hiszpanii przypomina odpowiedź teoretyka konspiracji. Zatem po pierwsze, decyzja UEFA zapadła z powodu francuskiego prezydenta UEFA, Michel’a Platini. Ta teoria może wcale nie być tak odległa od prawdy. Decyzja UEFA była bez wątpienia surowa, zwłaszcza że Marsylia nie otrzymała zupełnie żadnej kary. Z drugiej strony, ten, kto wie jak działa UEFA, wie również, że jest to dziwaczna organizacja, która często podejmuje decyzje ad hoc. Drugą teorią jest, że "The English FA"podjął swoją decyzję, aby wyrządzić szkodę kandydaturze Madrytu do Olimpiady. Ta teoria jest o wiele dziwniejsza i nie ma zbyt wiele sensu, jednak negacja jest tak silna, że została ona zaakceptowana jako prawdopodobna. Wszystko wydaje się lepsze niż zaakceptowanie faktu, że hiszpański futbol ma problem z rasizmem.

Myślę, że hiszpańskie społeczeństwo jest jednym z najbardziej otwartych w Europie. Hiszpanie na ogół mają podejście zgodne z zasadą „żyj i daj żyć innym”. Jednak jeśli przyjdzie im stanąć twarzą w twarz ze swoją brzydszą stroną, ich otwartość znika. Obejrzałem wiele debat na ten temat i usłyszałem tylko jeden głos niezgody, głos starszego mężczyzny, który obwiniał "Real Federación Española de Futbol" za to, że nie zajęto się Lusiem Aragonesem, kiedy ten nazwał Thierry Henry czarnym g***em. Mężczyzna ten został jednak zagłuszony przez resztę panelu dyskusyjnego, łącznie z gospodarzem programu.

Atletico walczy przeciwko oskarżeniom skierowanym w klub, i jest bardzo możliwe, że wygrają, oczyszczając imię hiszpańskiej policji oraz własne. Hiszpańskie media będą zadowolone i wszystko wróci do normy. Jednakże jeśli Hiszpanie nie stawią czoła brzydszej stronie społeczeństwa, jeśli nie zostaną podjęte poważne kroki, aby uporać się z rasizmem w hiszpańskiej piłce i jeśli nie odbędzie się poważna dyskusja o zachowaniu hiszpańskiej policji względem zagranicznych kibiców, to znów wrócimy do tego samego punktu. Jeśli tak się stanie, faktycznie może to zaszkodzić kandydaturze Madrytu.

Światełko w tunelu

Najpierw są duże, ciężkie drzwi. Muszę użyć całej siły moich ramion, by je otworzyć. Wystarczy, że je uchylę, a dziwny wiatr wciąga mnie do środka. Kiedy drzwi się zatrzaskują, wiatr ustaje. Czasami jest tak silny, że jeśli idę pod wiatr, to mam ochotę zawrócić i pozwolić się mu porwać. Ten wiatr lata własnymi tunelami, pojawia się i znika. Czasami wydostaje się na powierzchnię, aby podwiewać spódnice nieostrożnych dziewcząt.

Potem wszystko dzieje się bardzo szybko. Bilet, kierunek, ruchome schody, ludzie, peron. I, w końcu, niezawodny, zawsze na czas, przyjeżdża pociąg. Cudowna gąsienica. Podziemne rozwiązanie nie z tej ziemi. Magiczna kapsuła czaso-przestrzeni.

Jestem na jednej z 231 stacji metra. Na jednej z 12 linii. Na jednym z 282 kilometrów. Na jednej z nitek w wielkiej sieci miejskiego pająka. Wsiadam i płynę. Nie ma gwałtownych skrętów, nie ma wściekłych kierowców autobusów, którzy zestresowani ruchem na ulicach, wyżywają się na hamulcu. Płynę i myślę o pośpiechu, który jest nade mną. O upale, od którego odpoczywam. O deszczu, którego unikam. O korkach, które mnie nie zatrzymują. O stresie, który mnie omija. O miejskim hałasie, którego nie słyszę. I o tym, że kiedy tak sunę dziesiątki metrów pod ziemią, przez chwilę jestem słodko nieosiągalna.



http://www.youtube.com/watch?v=GqfbvYbSImA

http://www.youtube.com/watch?v=hUuUw5rsouA

http://www.youtube.com/watch?v=IlqRMhU_xgQ

A light in the tunnel

First there is a big, heavy door. I need to use all the strength of my arms to open it. The moment it opens, a strange wind pulls me inside. When the door shuts, the wind stops. Sometimes, if I want to walk against it, I feel like turning around and letting it carry me away. This wind blows through its own tunnels, it appears and dissapears. Sometimes it breaks through to the surface and lifts up the skirts of careless girls.

And then everything happens very quickly. A ticket, a direction, an escalator, people, a platform. And at last, unfailing, always on time, a train arrives. A marvellous caterpillar. An underground solution not from this planet. A magical capsule of spacetime.

I’m at one of the 231 stations of the metro. On one of the 12 lines. On one of the 282 kilometres. On one of the threads of a huge city spider’s web. I get on and float. There are no sudden turns, there are no raging bus drivers who, stressed by traffic, take it out using their brakes. I float and think about the haste that is above me. About the heat that I’m taking a rest from. About the rain that I’m avoiding. About the traffic jams that aren’t stopping me. About the stress that is evading me. About the city noise that I can’t hear. And about the fact that while I’m gliding like this tens of metres underground, I’m blissfully unavailable.

http://www.youtube.com/watch?v=GqfbvYbSImA

http://www.youtube.com/watch?v=hUuUw5rsouA

http://www.youtube.com/watch?v=IlqRMhU_xgQ

Sunday, 12 October 2008

Noise Pollution

You won’t hear Al Gore or Greenpeace talking about it but there is such a thing as noise pollution. Noise pollution is defined as Environmental noise that is annoying, distracting, or physically harmful. Also called sound pollution. In Scotland there are laws which protect people against noise pollution. It’s illegal to make a certain level of noise after 11.00 p.m. This doesn’t mean that everyone in Scotland is silent after 11.00 p.m. but there is a general principle at least that you should think about how much noise you are making and how it affects others. There was even a chewing the fat sketch about it with the punch line “haw we’re oan the night shift!” . So why am I talking about noise pollution? Because I have moved to one of the worlds worst polluters. In fact, Spain has the world’s second highest level of noise pollution after Japan and has been fined by the European Court of Human Rights for precisely that reason.

Noise is simply part of the Spanish way of life and starts from when they are children. In English there is an expression, Children should be seen and not heard. I have never really agreed with this expression. Children are noisy and this is true in most countries I know of. It’s natural that they will make a lot of noise when they are playing in a group. However, if Scottish children are noisy then Spanish children are deafening. This is something I know very well after working in a Spanish high-school. In the summer, when the schools are off, it’s common for children to be out in the street until 3am. For those of us unlucky enough to be working in the morning, it is a difficult time. The most surprising thing though is not that the children make a lot of noise but that they are allowed to make so much noise. The parents of these children, who live in the same street and can hear the noise like the rest of us, don’t bother doing anything about it. In Scotland you would get an ASBO for letting our children behave like that.

When driving Spanish people use their horns at an unbelievable rate. I don’t know for certain but I suppose owning a horn shop must be a profitable business in Spain. The Moped must be the nosiest vehicle ever created it. Given that it is usually young guys who are drive them, and young guys generally like noisy things, then the idea of a silencer is a non-starter.

If you want to escape the noise and mayhem by turning on the TV then you are in for a shock. Spanish TV is full of chat shows which are basically just screaming matches. If you thought Jeremy Kyle was bad then wait till you see Spanish dafties discussing the love life of some D list celebrity or other.

Noise is even taking over one of my favourite past times, watching football. Spanish football commentators make Peter Martin look tame. When you nip into the kitchen to get another beer from fridge you hear an excited commentator scream. Rushing back into the living room, expecting to have missed a goal you realise you only a missed Barcelona winning a throw in, on the half-way line.

Finally you might think the older generation would provide some calm amid all this noise. Well you would be wrong. If you are ever in a shop queue behind two old Spanish ladies then you will see what I mean. The elderly in Spain, particularly old ladies, are some of the nosiest people I have ever come across. I don’t know where they get the energy from, and in this heat.

Now, perhaps I am being an over-sensitive Northern European. After all, Southern European countries are noisy. It’s part of their culture and after all, that is why I moved here in the first place. At times, when you need something done or you need to work, the laid back attitude and lively night life cause the average Northern European huge amount of grief. However, when the pressure is off and you stop and think about it, it’s actually quite charming.

Zanieczyszczenie hałasem

Choć ani Al Gore ani Greenpeace o tym nie mówią, istnieje coś takiego jak zanieczyszczenie hałasem. Jest ono definiowane jako środowiskowy hałas, który ma irytujący, rozpraszający lub fizycznie szkodliwy wpływ na otoczenie. Nazywane jest ono także zanieczyszczeniem dźwiękowym. W Szkocji insteje prawo, które chroni obywateli przed zanieczyszczeniem hałasem. Wytawarzanie pewnej dozy hałasu po 23-ej jest nielegalne. Nie oznacza to, że w Szkocji wszyscy są cicho po 23-ej, ale przynajmniej isteniej ogólna zasada, według której powinieneś troszczyć się o to, jak wiele hałasu produkujesz i jaki on ma wpływ na pozostałych. W jednym ze skeczy w programie „Chewing the fat” pojawiła się nawet puenta „Hej, my na nocnej zmiane robimy!”A zatem dlaczego mówię o zanieczyszczeniu hałasem? Ponieważ przeprowadziłem się do kraju, który jest jednym z najgorszych „zanieczyszczycieli hałasem” na świecie. W rzeczy samej, jeśli chodzi o poziom wytwarzanego hałasu, Hiszpania zajmuje drugie miejsce po Japonii i została już ukarana grzywną przez Europejski Trybunał Praw Człowieka właśnie z tego powodu.

Hałas jest po prostu częścią hiszpańskiego stylu życia i ma swoje poczętki już w dzieciństwie Hiszpanów. Po angielsku mówi się, że dzieci powinny być widziane, ale nie słyszane. Nigdy tak naprawdę nie zgadzałem się z tym wyrażeniem. Dzieci hałasują i jest tak w większości krajów, o jakich słyszałem. To naturalne, że hałasują, kiedy bawią się w grupie. Jednak jeśli szkockie dzieci są głośne, to hiszpańskie dzieci są ogłuszające. Wiem o tym bardzo dobrze, po tym jak pracowałem w hiszpańskim liceum. Latem, kiedy nie ma szkoły, dzieci zazwyczaj bawią się na zewnątrz do 3-ej nad ranem. Dla tych z nas, którzy muszą rano pracować, jest to bardzo trudny czas. Najbardziej zaskakujące jest jednak nie to, że tutejsze dzieci tak bardzo hałasują, ale to, że im się na to pozwala. Rodzicom tych dzieci, którzy mieszkają na tej samej ulicy co my i słyszą hałas tak samo jak cała reszta, nie chce się nic z tym zrobić. W Szkocji za pozwalanie swoim dzieciom na takie zachowanie dostaje się ABSO, czyli nakaz sądowy zabraniający dalszego antyspołecznego zachowania.

Za kierownicą Hiszpanie trąbią niewiarygodnie często. Nie jestem do końca pewien, ale sklep z klaksonami musi być w Hiszpanii dobrym interesem. Skuter to zapewne najbardziej hałaśliwy pojazd, jaki kiedykolwiek został wynaleziony. Biorąc pod uwagę fakt, że zazwyczaj jeżdżą nimi młodzi faceci i że młodzi faceci na ogół lubią głośne rzeczy, nie ma tu nawet sensu mówić o tłumiku.

Jeśli chcesz uciec od hałasu i chaosu włączając telewizor, to czeka cię szok. Hiszpańska telewizja jest pełna plotkarskich programów, które tak w zasadzie są zawodami w krzyczeniu. Jeśli wydawało ci się, że Jeremy Kyle jest straszny, to zaczekaj, aż zobaczysz hiszpańską wersję telewizyjnych głupków debatujących na temat miłosnego życia jakiejś gwiazdy klasy D.

Hałas zaczyna nawet pochłaniać mój ulubiony sposób spędzania wolnego czasu, to jest oglądanie piłki nożnej. Przy hiszpańskich komentatorach Peter Martin (szkocki odpowiednik Szpakowaskiego) to nic! Idziesz na chwilkę do kuchni po kolejne piwo i słyszysz podekscytowane wrzaski komentatora. Biegniesz z powrotem do pokoju, myśląc, że przegapiłeś gola, a tymczasem okazuje się, że Barcelona ma wrzut z autu w połowie boiska.

Mogłoby ci się wydawać, że starsza generacja będzie źródłem ciszy wśród całego tego hałasu. Cóż, byłbyś w błędzie. Jeśli kiedykolwiek znajdziecie się w kolejce za dwiema starszymymi hiszpańskimi paniami, to zrozumiecie, o co mi chodzi. Hiszpańscy seniorzy, a zwłaszcze starsze panie, to najbardziej hałaśliwi ludzie, na jakich się kiedykolwiek natknąłem. Nie wiem, skąd mają na to energię, zwłaszcza w tym upale.

Cóż, może zachowuje się jak przewrażliwiony Północno-Europejczyk? W końcu kraje na południu Europy są głośne. Hałas jest częścią ich kultury i przecież to właśnie z powodu tej kultury się tutaj przeprowadziłem. Czasami, kiedy musisz coś załatwić lub kiedy pracujesz, wyluzowane podejście do życia i ożywione nocne życie mogą przysporzyć ci dużo zmartwień. Jednak kiedy znika presja i możesz zatrzymać się na chwilę i zastanowić, to faktycznie robi się bardzo przyjemnie.

Bezcisze

Żyjemy na bezciszu.

Punktulanie o północy śmieciarka zatrzymuje się pod naszym oknem. Każdej nocy. Trzy kosze. 50 metrów dalej kolejne trzy. Niczym kościelny dzwon nieproszona informuje nas, która jest godzina.

Między północą a świtem przez dzielnicę przetacza się stłumiony dźwięk dyskoteki. Poranny powrót do domu, bez pośpiechu, tu wysadzę ciebie, a tu ciebie, pogadamy, pośmiejemy się, potańczymy w rytm muzyki buchającej z głośników. 20 minut, pół godziny, dłużej, jeśli przyjdzie nam ochota.

Rankiem pod oknami przemyka skuter. Tłumiki rzecz jasna nie są w modzie. Więc przemyka bez tłumika, i na granicy wydolności silnika wspina się pod górę. Albo pędzi w dół. Dźwięk ten sam, tylko natężenie inne.

Jeśli telewizor, to tylko tak, abyśmy wszyscy (także ci w łazience czy kuchni) dobrze słyszeli.
Jeśli rozmowa, to taka, aby dobrze słyszeli wszyscy naokoło. Żadnych tajemnic. (Jak dobrze jest czasem nic nie rozumieć!)

Ale najważniejsze to żeby dzieci mogły się swobodnie wykrzyczeć. Zawsze i wszędzie. Pociąg, metro, restauracja – to wszystko jest przestrzeń dziecięcej swobody dźwiękowej. Im więcej, tym raźniej, im raźniej, tym dłużej, im dłużej, tym głośniej. Dzieci żyją tu w słodkiej nieświadomości, że cisza ma wartość. Świat ich zakazów i nakazów jest tu uboższy o nakaz zachowania ciszy.

Ale przecież dzieciństwo to czas śmiechu i zabawy, czas, którym cisza równa się nudzie. Każdy to wie. Każdy rozumie. Tylko że na bezciszu to zrozumienie jest większe, niż gdzie indziej.


***

Około 22.00 robi się na tyle chłodno, aby dzieci mogły bezpiecznie bawić się na placu zabaw. Będą się bawić przez co najmnije trzy godziny, na huśtawkach, drabinkach, w piaskownicy. Kilkoro rodziców będzie je obswerwować, upewniając się, aby nikt nie zakłócał spokoju ich zabawy.

Zamiast słuchać ich krzyków, wyłączam uszy i podróżuję do ciszy śnieżnych szwedzkich lasów.

Living in the land that silence forgot

We live in the land that silence forgot.

Sharp at midnight a bin-lorry stops outside our building. Every night. Three bins. 50 metres further away another three. Uninvited like a church bell it informs us, what time it is.

Between midnight and dawn the muffled sound of a nightclub rolls through the neighbourhood. Coming back home in the early hours, no rush, I’ll drop you of here, I’ll drop you off there, we’ll have a chat, we’ll have a laugh, we’ll dance to the rhythm of the music blaring from the speakers. 20 minutes, half an hour or longer, if we feel like it.

In the early morning a scooter rushes by below our windows. Silencers are of course out of fashion. So it rushes by without one, and using all the strength of its engine it climbs uphill. Or hurries downhill. The same sound, only a different intensity.

If a TV, then only loud enough for everyone to hear (including those in the bathroom and kitchen).

If a conversation, then one that everybody around can hear. No secrets. (How good it can be not to understand sometimes!)

But the most important thing is that children should be able to shout themselves silly. Any time, any place.
A train, the metro, a restaurant – all these are spaces where children are free to be noisy. The more, the merrier; the merrier, the longer; the longer, the louder. Children live here blissfully unaware of the fact that silence has a value. Their world of rules and boundaries does not include the one about keeping quiet.

But after all childhood is a time of laughter and fun, a time when quiet equals boredom. Everybody knows that. Everybody understands. Only that in the land that silence forgot the understanding is much deeper than anywhere else.


***

Around 10 p.m. it gets cool enough for the children to play safely in the play park. They’re going to play for at least three hours, on swings, climbing frames and in the sand pit. A few parents are going to watch them, making sure that nobody disturbs their fun.

Instead of listening to them shouting, I turn off my ears and travel to the silence of snowy Swedish forests.

Saturday, 4 October 2008

“Dlaczego szwedzki?”

Przez pięć lat studiów wiele osób zadało mi proste i uzasadnione pytanie: Dlaczego szwedzki? Na samym początku sama je sobie zadawałam, kiedy siedząc na zajęciach podczas kilku pierwszych miesięcy często nie rozumiałam co i o czym do mnie mówiono. Kiedy zaczynałam studia, moja wiedza na temat Szwecji ograniczała się głównie do powszechnie znanych stereotypów, jak się później okazało, często nieprawdziwych. Moja wiedza na temat języka była zerowa. Więc co sprawiło, że w ciemno zadecydowałam, aby przez pięć długich lat zgłębiać nie tylko zwykłą szwedzką gramatykę, ale także szwedzką gramatykę opisową, historię języka szwedzkiego, dzieje Wikingów, walki królów, dramaty Strindberga, życie Strindberga, artystyczne dylematy Strindberga, zabawy Strindberga z aparatem fotograficznym, małżeńskie problemy Strindberga, muzyczność wierszy Transtromera, Noblistów, nie-Noblistów, uroki nieprzetłumaczalnej ‘fiki’, 30 sposobów przygotowania śledzia, i wiele, wiele innych? (tylko 15 osób wie, ile tego wszystkiego było...) Tu akurat odpowiedź jest prosta: pasja do języków. Przekonanie, że języki naprawdę są oknami na świat.
I pięć lat temu taką odpowiedź słyszeli wszyscy zainteresowani: „Interesują mnie języki, chcę poznać język mniej typowy niż angielski czy niemiecki. Poza tym jest coś pociągającego w Skandynawii...”
Pięć lat później wiele osób zadało mi inne pytanie: „Dlaczego nie jedziesz do Szwecji, tylko do Hiszpanii?: Cóż, w gruncie rzeczy odpowiedź znów jest bardzo prosta: „Nadal interesują mnie języki, chcę nauczyć się nowego języka, z innej, niegermańskiej grupy. Poza tym jest coś pociągającego w Iberii...”
Lecz dzisiaj nie zadaję już sobie tego samego pytania. Inne pytanie, znacznie ważniejsze, zawładnęło nie tylko moją głową, ale również moim sercem. Dlaczego? Dlaczego jadę? Dlaczego wyjeżdżam? Dlaczego nie mogę się doczekać, aż opuszczę kraj, w którym się urodziłam i dorosłam? Dlaczego chcę zostawić za sobą wszystko i wszystkich, których mam w Polsce?
„No tak, moją pasją są inne języki i kultury...”, mogłabym odpowiedzieć sobie i spokojnie dalej pakować walizkę. Jednak tym razem ta odpowiedź nie wystarcza. Bo wyjechałam także z wielu innych powodów. I nadal, każdego dnia, próbuje je nazwać i zrozumieć. W pudełku z odpowiedziami znalazły się jak do tej pory zarówno egoistyczne rozczarowanie polskością, jak i chęć kontynuowania polskości na własną rękę; niezmierna potrzeba spróbowania życia gdzie indziej, strach przed życiem gdzie indziej i niezmierna potrzeba pokonania tego strachu; bezsensowny upór, aby przekonać się na własną rękę, że Ziemia jest okrągła; apetyt, który rósł stopniowo w miarę wszystkich moich podróży; wyzwanie rzucone samej sobie, aby sprawdzić czy poradzę sobie na głębokiej i nieznanej wodzie. I wiele innych jeszcze nienazwanych, małych marzeń.

‘Why Swedish?’

During my five years of studies many people asked me a simple and justified question: ‘Why Swedish?’ At the very beginning I was asking myself the same question, while sitting in classes during the first few months I very rarely understood what was being said. When I was starting my studies my knowledge of Sweden was mainly limited to the well-known stereotypes, many of which later turned out to be untrue. My knowledge of the language was non-existent. So what made me decide blindly to commit myself to five long years of analysing not only Swedish grammar, but also descriptive Swedish grammar, the history of Swedish language, the age of the Vikings, the wars of the kings, Strindberg’s dramas, Strindberg’s life, Strindberg’s artistic dilemmas, Strindberg’s fun with the camera, Strindberg’s marital problems, the musicality of Tranströmer’s poems, Nobel prize winners and losers, the charms of the untranslatable ‘fika’, 30 ways to prepare herring, and many, many more? (only 15 people know, how much stuff there really was...) This time the reply is simple: a passion for languages. A belief that languages really are windows to the world.
And five years ago the reply I gave to anybody interested was the following: ‘I’m interested in languages, I want to learn a language less typical than English or German. Besides, there’s something enchanting about Scandinavia...’
Five years later many people asked me a different question: ‘Why are you going to Spain, and not Sweden?’ Well, as a matter of fact the reply is once again very simple: ‘I’m still interested in languages, I want to learn a new, non-Germanic language. Besides, there’s something enchanting about Iberia...’
But today I’m not asking myself the that question. Another question, a much more important one, has taken control of not only my mind, but also my heart. Why? Why am I going? Why am I leaving? Why am I looking forward so much to the moment I leave the country where I was born and where I grew up? Why do I want to leave behind everything and everybody that I have in Poland?
I could tell myself, ‘Well yeah, my passions are languages and different cultures...’, and calmly keep packing my suitcase. But this time this reply is not enough. The truth is I’ve left for many other reasons. Reasons which I’m still, every day, trying to name and understand . So far in the box with answers there is both a selfish disappointment with Polishness as well as the need to develop Polishness on my own; an enormous urge to try living somewhere else, fear of living somewhere else and an enormous need to overcome that fear; pointless stubbornness to see for my own that the world is round; an appetite, which has been growing gradually with all my travels; a challenge I set myself to see if I’ll sink or swim in the deep and unknown waters. As well as many other so far unnamed, little dreams.

There is no beach in Madrid!

This is my second time living in Spain, or is it my first? I’m not so sure myself. I don’t feel like I’m living here for the first time. Many things are familiar to me. I understand the language. I know where to go in order to buy whatever I need. I am even familiar with the personalities on TV. So why do I feel like it’s the first time? The reason is that the first time I lived in Spain, I actually lived in Catalonia. Anyone who has lived in Catalonia will tell you that you never really feel like you are living in Spain. At times it can feel like you are in Spain, at others times it is as Spanish as Benidorm at the height of summer. In Catalonia, you can speak Spanish and get by. You can watch Spanish TV, read Spanish newspapers and shop in Zara and El Corte Ingles. In this respect, you could be anywhere in Spain. However, once you start interacting with the people you realise you are dealing with a different animal. The first time I came to live in Spain it was as a student. I was obliged to live in Spain for one year as part of my degree in Spanish. The idea was to improve my knowledge of the language but also to get to know the people and culture of Spain. Well, I was sent to Catalonia, to an inland town 40 km from Barcelona but 1000 miles from Barcelona in most other ways. My year there was unforgettable and I learned a lot about another nation, culture and language. Unfortunately for my studies, this nation and culture was not that of Spain although my Spanish undoubtedly improved. Looking back, I do not regret my year in Catalonia. I made many friends there, some of whom remain good friends today. I have a soft spot for the Catalans, perhaps being Scottish helped me understand them better than other foreigners do. Despite moving to Madrid, I will support FC Barcelona in El Clasico. However it is time for me to discover Spain, the Spain I was supposed to discover during my studies and what better place to start than in Madrid. When I told my Catalan friends I was moving to Madrid they were totally bemused. The most common response was, but Jamie, you know there is no beach in Madrid? After my first few days in Madrid I wrote an email to one friend in Catalonia in which I commented on how I was struggling with the summer heat. I got no sympathy in response, just a reply saying, well I told you there was no beach in Madrid. The reaction of my Catalan friends was not surprising at all, indeed one would receive the same reaction if they told a Scottish friend they were moving to England or told a Krakowian friend of their plans to move to Warsaw. I haven’t decided how long I will stay in Madrid yet. Madrid is a huge city and it will take a while to get to know it well. As well as being the capital of Spain, Madrid is the home to thousands of immigrants, many of whom are from Latin America and Africa. It is therefore not only a Spanish city but an international city and I am setting no time limit on how long I will stay. When it is time to go, I will know.

W Madrycie nie ma plaży!

Mieszkam w Hiszpanii po raz drugi. Czy też może po raz pierwszy? Sam nie jestem pewien. Nie jest tak, jakbym tu nigdy wcześniej nie mieszkał. Wiele rzeczy jest mi dobrze znanych. Rozumiem język. Wiem, gdzie pójść, aby kupić cokolwiek potrzebuję. Znane są mi nawet osobowości telewizyjne. Więc dlaczego czuję się, jakbym mieszkał w Hiszpanii po raz pierwszy? Ponieważ kiedy po raz pierwszy mieszkałem w Hiszpanii, tak naprawdę mieszkałem w Katalonii. Ktokolowiek, kto mieszkał kiedyś w Katalonii, powie wam, że tam nigdy nie poczujesz się, jakbyś mieszkał w Hiszpanii. Czasem wyda ci się, że jesteś w Hiszpanii, innym razem będzie tak hiszpańsko jak na szczycie sezonu w Benidorm. W Katalonii można sobie poradzić mówiąc po hiszpańsku. Można oglądać hiszpańską telewizję, czytać hiszpańskie gazety i robić zakupy w Zarze lub w El Corte Ingles. Jeśli o to chodzi, jest tam jak gdziekolwiek indziej w Hiszpanii. Jednak z chwilą kiedy zaczynasz mieć do czynienia z ludźmi, zdajesz sobie sprawę, że to zupełnie inna para kaloszy. Po raz pierwszy przyjechałem do Hiszpanii jako student. Musiałem spędzić rok w Hiszpanii w ramach uzyskania dyplomu z hiszpańskiego. Chodziło o to, żeby polepszyć moją znajomość hiszpańskiego i jednocześnie poznać ludzi i kulturę Hiszpanii. Cóż, zostałem wysłany do Katalonii, do miasteczka oddalonego od Barcelony o 40 kilometrów w głąb lądu jeśli chodzi o dystans, i o 1000 kilometrów pod pod każdym innym względem. Był to niezapomniany czas i nauczyłem się dużo o innym narodzie, innej kulturze i języku. Niestety dla moich studiów ów naród i kultura nie były hiszpańskie, chociaż moja hiszpańszczyzna bez wątpienia uległa poprawie. Patrząc wstecz, nie żałuję mojego roku w Katalonii. Poznałem tam ludzi, z których kilkoro do dziś pozostaje moimi przyjaciółmi. Mam wiele ciepłych uczuć dla Katalonii, być może bycie Szkotem pomogło mi zrozumieć Katalończyków lepiej niż to się udaje innym obcokrajowcom. Mimo że przeniosłem się do Madrytu, będę kibicował FC Barcelonie w El Clasico. Jednak nastał czas, abym zaczął odkrywać Hiszpanię, tą Hiszpanię, którą miałem odkryć w trakcie studiów, a któreż miejsce nadaje się do tego lepiej niż Madryt? Kiedy powiedziałem moim katalońskim przyjaciołom, że przeprowadzam się do Madrytu, byli zbici z tropu. Najczęstszą odpowiedzią było, „ale Jamie, wiesz, że w Madrycie nie ma plaży?” Po kilku pierwszych dniach spędzonych w Madrycie napisałem maila do jednego z nich, w którym opisałem, jak trudno jest mi poradzić sobie z letnim upałem. W odpowiedzi nie było cienia współczucia, jedynie krótkie, „cóż, a nie mówiłam, że w Madrycie nia ma plaży?” Reakcja moich katalońskich przyjaciół wcale nie była zaskakująca, wręcz przeciwnie. Taką samą reakcję otrzymałby ktoś, kto powiedziałby swojemu szkockiemu przyjacielowi, że przeprowadza się do Anglii, czy też przyjacielowi z Krakowa, że przeprowadza się do Warszawy. Nie zdecydowałem jeszcze, jak długo zostanę w Madrycie. Madryt jest olbrzymim miastem i zajmie mi trochę czasu, zanim je dobrze poznam. Madryt jest nie tylko stolicą Hiszpanii, ale także domem tysięcy imigrantów, w tym wielu z Ameryki Południowej i Afryki. Jest to więc nie tylko miasto hiszpańskie, ale także miasto międzynarodowe i nie narzucam sobie limitu czasu, jaki tu zostanę. Kiedy przyjdzie czas wyjechać, będę wiedział.